Serce matki kontra decyzja syna – walka o los małego Wojtka
— Mamo, nie damy rady. Przepraszam, ale musimy oddać Wojtka — głos mojego syna, Michała, drżał, a jego oczy były czerwone od łez. Stałam w kuchni, ściskając kubek herbaty tak mocno, że aż bolały mnie palce. Słowa Michała rozbrzmiewały w mojej głowie jak echo, którego nie mogłam uciszyć.
Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że nasze życie wreszcie nabrało sensu. Michał i jego żona, Kasia, przez dziesięć lat walczyli z bezpłodnością. Przeszli przez piekło: nieudane in vitro, kolejne wizyty u lekarzy, łzy i ciche wieczory pełne rozczarowania. W końcu zdecydowali się na adopcję. Pamiętam dzień, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Wojtka — dwuletniego chłopca z wielkimi oczami i nieśmiałym uśmiechem. Wniósł do naszego domu tyle światła, że nawet najciemniejsze kąty wydawały się jaśniejsze.
— Michał, nie możesz tego zrobić! — wykrzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. — On jest twoim synem! Naszym wnukiem! Jak możesz go tak po prostu oddać?
Michał spuścił głowę. Kasia stała obok niego, blada jak ściana, z rękami zaciśniętymi na brzuchu.
— Mamo… My próbujemy… Ale on nas nie akceptuje. Krzyczy w nocy, bije nas, nie chce jeść. Nie potrafimy sobie z tym poradzić. Jesteśmy wykończeni.
Wiedziałam, że Wojtek miał trudne początki. Trafił do domu dziecka zaraz po urodzeniu. Przez dwa lata nikt go nie przytulał tak często, jak powinien. Ale czy to powód, żeby się poddać? Czy miłość nie powinna być silniejsza od strachu?
Przez kolejne dni próbowałam być dla nich wsparciem. Zostawałam z Wojtkiem na noc, czytałam mu bajki, tuliłam go, kiedy budził się z krzykiem. Czułam jego ból — był jak małe zwierzątko, które nie wie, czy może zaufać nowym opiekunom. Michał i Kasia byli coraz bardziej zamknięci w sobie. Unikali rozmów o Wojtku, coraz częściej wychodzili z domu osobno.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich kłótnię przez cienką ścianę.
— To był błąd! — krzyczała Kasia. — Nie jestem gotowa na takie życie! Chciałam dziecka, ale nie takiego…
— Myślisz, że mi jest łatwiej? — odpowiedział Michał. — Każdego dnia czuję się jak najgorszy ojciec na świecie!
Zacisnęłam pięści. Nie mogłam pozwolić, by mój wnuk znów został sam. Następnego dnia zaproponowałam im terapię rodzinną. Odpowiedzieli milczeniem.
Zaczęłam szukać pomocy na własną rękę. Dzwoniłam do psychologów dziecięcych, szukałam grup wsparcia dla rodziców adopcyjnych. Wszędzie słyszałam to samo: „To trudny proces. Dziecko potrzebuje czasu i cierpliwości”. Ale czy moi bliscy mieli jeszcze siłę czekać?
Wojtek coraz częściej zamykał się w sobie. Przestał mówić „mama” i „tata”. Zamiast tego patrzył na mnie wielkimi oczami i szeptał: „Babciu, nie odchodź”. Serce mi pękało.
Któregoś dnia Michał przyszedł do mnie sam.
— Mamo… Ja już nie wiem, co robić. Boję się, że jeśli go oddamy, nigdy sobie tego nie wybaczę. Ale boję się też o Kasię… Ona jest na skraju załamania nerwowego.
Usiadłam obok niego i objęłam go ramieniem.
— Synku… Czasem największa odwaga to poprosić o pomoc i przyznać się do słabości. Ale oddanie dziecka to nie jest rozwiązanie. To złamie serce nie tylko jemu, ale i wam.
Michał płakał jak małe dziecko.
Minęły tygodnie pełne napięcia i ciszy przerywanej tylko płaczem Wojtka lub krzykiem Kasi. Pewnego dnia Kasia spakowała walizkę i wyjechała do swojej matki. Michał został sam z Wojtkiem.
Przez kilka dni mieszkałam z nimi. Pomagałam Michałowi w codziennych obowiązkach, starałam się być dla Wojtka bezpieczną przystanią. Zauważyłam drobne zmiany — chłopiec zaczął częściej się przytulać, czasem nawet uśmiechał się przez łzy.
Kasia wróciła po tygodniu. Była cicha i zamyślona.
— Przepraszam — powiedziała do mnie pewnego wieczoru w kuchni. — Nie wiedziałam, że będzie aż tak ciężko. Ale nie chcę się poddać…
To był pierwszy promyk nadziei od miesięcy.
Zaczęliśmy razem chodzić na terapię rodzinną. Było trudno — czasem miałam ochotę krzyczeć na terapeutkę za jej spokojny ton i pytania bez odpowiedzi. Ale powoli zaczynaliśmy rozumieć Wojtka — jego lęki, jego gniew i smutek.
Dziś minął rok od tamtej rozmowy w kuchni. Wojtek nadal ma swoje trudne dni, ale coraz częściej śmieje się i przytula do Michała i Kasi. Nasza rodzina przeszła przez piekło i wyszła z niego silniejsza.
Czasem zastanawiam się: co by było, gdybyśmy wtedy się poddali? Czy naprawdę można oddać dziecko tylko dlatego, że jest trudno? Czy miłość to tylko uczucie — czy też wybór, który podejmujemy każdego dnia?
Może właśnie o to chodzi w rodzinie — żeby walczyć o siebie nawzajem nawet wtedy, gdy wszystko wydaje się stracone.