Sama na podwórku: Historia polskiej matki z małego miasteczka

— Znowu przyszła sama, bez męża — szepcze sąsiadka zza płotu, kiedy przechodzę przez podwórko z siatką zakupów. Udaję, że nie słyszę, choć jej słowa tną mnie jak żyletki. Wiem, że cała wieś patrzy na mnie przez pryzmat mojej samotności. Nazywam się Marta Zielińska i od trzech lat wychowuję syna bez ojca w małym miasteczku na Mazowszu. Każdy mój krok jest tu tematem do rozmów, a każda decyzja — powodem do krytyki.

Pamiętam ten dzień, kiedy Tomek się urodził. Byłam wtedy jeszcze z Piotrem. Wszyscy mówili: „Taka ładna para, takie szczęście ich czeka”. Ale życie szybko zweryfikowało te słowa. Piotr odszedł, zanim nasz syn skończył pół roku. Zostawił mnie z kredytem na dom i niemowlakiem na rękach. Moja mama płakała wtedy przez tydzień, a ojciec nie odzywał się do mnie przez miesiąc. „Co ludzie powiedzą?” — powtarzała mama, jakby to było najważniejsze.

Pierwsze miesiące były jak koszmar. Każde wyjście do sklepu to spojrzenia, szepty, czasem nawet otwarte komentarze: „Nie umiała faceta przy sobie zatrzymać”, „Biedne dziecko, bez ojca”. Najgorsze były niedziele w kościele. Siedziałam w ławce z Tomkiem na kolanach i czułam na sobie wzrok całej parafii. Nawet ksiądz w kazaniu wspomniał kiedyś o „rozpadających się rodzinach i zgubnych skutkach nowoczesności”.

W domu też nie było łatwiej. Rodzice nalegali, żebym wróciła do nich, ale nie chciałam się poddać. Chciałam udowodnić wszystkim — a przede wszystkim sobie — że dam radę sama. Pracowałam w sklepie spożywczym na dwie zmiany, a wieczorami uczyłam się księgowości przez internet. Tomek często zasypiał przy stole, czekając aż skończę rozliczenia. Były dni, kiedy miałam ochotę po prostu wyjść i nigdy nie wrócić.

Najtrudniejsze były rozmowy z Tomkiem. Kiedy miał cztery lata, zapytał: „Mamo, dlaczego tata nie mieszka z nami?”. Zamarłam. Co miałam mu powiedzieć? Że tata wybrał inne życie? Że nie chciał być częścią naszej rodziny? Skłamałam wtedy: „Tata jest daleko i nie może teraz wrócić”. Ale widziałam w jego oczach smutek i niezrozumienie.

Z czasem nauczyłam się ignorować plotki. Przestałam przejmować się tym, co mówią sąsiedzi. Ale to nie znaczy, że przestało boleć. Kiedy Tomek poszedł do przedszkola, inne dzieci zaczęły pytać: „A gdzie twój tata?”. Widziałam, jak zamyka się w sobie. Próbowałam mu tłumaczyć, że rodzina może wyglądać różnie, ale sama nie byłam pewna, czy w to wierzę.

Pewnego dnia po pracy wróciłam do domu i zobaczyłam kartkę wetkniętą za drzwiami: „Samotna matka to wstyd dla całej ulicy”. Ręce mi się trzęsły ze złości i bezsilności. Zadzwoniłam do mamy, licząc na wsparcie. Zamiast tego usłyszałam: „Może powinnaś spróbować jeszcze raz z Piotrem? Dla dobra dziecka”.

— Mamo! — krzyknęłam przez łzy. — On nas zostawił! Nie rozumiesz?

— Ale ludzie gadają…

— Nie obchodzi mnie już, co mówią ludzie! — odparłam i rozłączyłam się.

To był przełomowy moment. Po raz pierwszy poczułam, że muszę zawalczyć o siebie i o Tomka, nawet jeśli wszyscy wokół będą mi to utrudniać.

Zaczęłam spotykać się z innymi samotnymi matkami z okolicy. Organizowałyśmy wspólne zabawy dla dzieci, wymieniałyśmy się ubraniami i radami. Wreszcie poczułam się częścią jakiejś wspólnoty. Przestałam się bać opinii innych.

Ale życie nie przestawało rzucać mi kłód pod nogi. Kiedy Tomek zachorował na zapalenie płuc i musiałam wziąć wolne w pracy, szefowa powiedziała: „Może powinnaś znaleźć sobie męża, wtedy byłoby ci łatwiej”. Zacisnęłam zęby i odpowiedziałam: „Poradzę sobie sama”.

Wieczorami siadałam na ławce przed domem i patrzyłam na bawiącego się Tomka. Czasem płakałam po cichu ze zmęczenia i żalu do losu. Ale nigdy przy nim. Dla niego musiałam być silna.

Minęły trzy lata. Dziś Tomek ma siedem lat i jest moim największym powodem do dumy. Jest bystry, wrażliwy i coraz rzadziej pyta o ojca. Ja nauczyłam się żyć ze swoim wyborem. Nadal słyszę szepty za plecami, ale już mnie nie ranią tak jak kiedyś.

Ostatnio spotkałam Piotra na rynku. Przeszedł obok mnie bez słowa, nawet nie spojrzał na Tomka. Poczułam wtedy ulgę — już go nie potrzebuję.

Czasem jednak nocą wracają wspomnienia: łzy mamy, milczenie ojca, śmiechy sąsiadek zza płotu. Zastanawiam się wtedy: czy naprawdę można być szczęśliwą wbrew wszystkim? Czy samotność to wybór czy kara?

Może nigdy nie znajdę odpowiedzi na te pytania. Ale wiem jedno — jestem silniejsza niż kiedykolwiek myślałam.