Prawie gotowy dom, wielkie plany i… bunt mojej córki. Czy można pogodzić marzenia rodziców z pragnieniami dziecka?
— Nie przeprowadzę się tam! — krzyk Zosi odbił się echem od świeżo pomalowanych ścian. Stała w progu naszego prawie gotowego domu, z rękami skrzyżowanymi na piersi i miną, która nie wróżyła niczego dobrego.
Przez chwilę miałam ochotę odpowiedzieć równie ostro, ale powstrzymałam się. Przecież to miało być nasze nowe, lepsze życie. Mój mąż, Tomek, patrzył na mnie bezradnie, jakby szukał wsparcia. W końcu to ja byłam tą, która od lat marzyła o własnym domu z ogrodem, daleko od miejskiego zgiełku.
— Zosiu, przecież rozmawialiśmy o tym tyle razy — zaczęłam spokojnie. — Tu będzie ci dobrze. Jest szkoła, są sklepy, a do miasta to tylko godzina drogi.
— Godzina! — przerwała mi z wyrzutem. — A moje przyjaciółki? Teatr? Zajęcia z tańca? Tu nie ma nic!
Poczułam, jak narasta we mnie frustracja. Przez ostatnie dwa lata żyliśmy w chaosie remontu. Każda złotówka była oglądana z każdej strony. Odkładaliśmy wakacje, rezygnowaliśmy z wyjść do restauracji, żeby tylko skończyć ten dom. Marzyłam o porankach na tarasie z kawą i o wieczorach przy kominku. Ale teraz wszystko wisiało na włosku przez bunt czternastolatki.
Tomek próbował załagodzić sytuację:
— Zosiu, przecież możesz zapraszać koleżanki. A do miasta zawsze możemy cię zawieźć na zajęcia.
Zosia spojrzała na niego z rozpaczą:
— Wy nic nie rozumiecie! To nie jest moje życie! To wasze marzenie!
Zrobiło mi się zimno. Może faktycznie za bardzo skupiliśmy się na sobie? Może nie zauważyliśmy, jak bardzo Zosia się zmieniła przez ostatni rok? Przestała opowiadać nam o swoich sprawach, zamykała się w pokoju i coraz częściej słyszałam od niej „dajcie mi spokój”.
Wieczorem usiadłam na schodach przed domem i patrzyłam na zachodzące słońce nad polami. Tomek wyszedł do mnie po chwili.
— Myślisz, że przesadziliśmy? — zapytał cicho.
— Nie wiem… — odpowiedziałam szczerze. — Chciałam tylko, żebyśmy byli szczęśliwi. Razem.
Tomek westchnął:
— Może powinniśmy ją wysłuchać? Może dla niej to naprawdę koniec świata?
Następnego dnia spróbowałam porozmawiać z Zosią jeszcze raz. Siedziała na parapecie w swoim nowym pokoju i patrzyła w dal.
— Wiem, że to dla ciebie trudne — zaczęłam ostrożnie. — Ale czy możesz mi powiedzieć, czego się boisz najbardziej?
Zosia milczała długo, aż w końcu wyszeptała:
— Boję się, że tu będę nikim. Tam miałam swoje miejsce… tu jestem obca.
Serce mi pękło. Przypomniałam sobie własną przeprowadzkę jako nastolatka. Też czułam się wtedy zagubiona i samotna. Przytuliłam ją mocno.
— Zosiu, damy radę. Obiecuję ci, że nie zostawimy cię samej z tym wszystkim.
Przez kolejne tygodnie próbowałam znaleźć kompromis. Zapisałam Zosię do szkoły tańca w mieście i obiecałam, że będziemy ją tam wozić dwa razy w tygodniu. Zaprosiłyśmy jej przyjaciółki na weekend do nas — okazało się, że dziewczyny były zachwycone ogrodem i możliwością nocowania pod namiotem.
Ale mimo tych starań czułam, że coś się zmieniło między nami. Zosia stała się bardziej zamknięta, częściej uciekała w świat muzyki i książek. Zaczęły się kłótnie o drobiazgi: o godzinę powrotu do domu, o bałagan w pokoju, o to, że „wszyscy mają lepiej”.
Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej i usłyszałam płacz dochodzący z jej pokoju. Weszłam bez pukania.
— Co się stało? — zapytałam delikatnie.
Zosia spojrzała na mnie zapłakanymi oczami:
— Mamo… ja nie chcę tu być. Proszę… wróćmy do miasta.
Usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem.
— Kochanie… nie możemy już wrócić. Sprzedaliśmy mieszkanie, wszystko tu postawiliśmy na jedną kartę…
Zosia wtuliła się we mnie jak małe dziecko.
— Ja po prostu nie umiem być szczęśliwa tutaj…
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, analizując każdą decyzję ostatnich miesięcy. Czy naprawdę byliśmy aż tak ślepi na potrzeby naszej córki? Czy nasze marzenia były ważniejsze niż jej szczęście?
Kolejne dni przyniosły jeszcze więcej napięcia. Zosia zaczęła opuszczać lekcje w nowej szkole, dostała pierwszą jedynkę z matematyki — przedtem była prymuską. Nauczycielka zadzwoniła do mnie zaniepokojona jej zachowaniem.
W końcu usiedliśmy całą trójką przy kuchennym stole.
— Musimy coś wymyślić — powiedział Tomek stanowczo. — Tak dalej być nie może.
Zosia spuściła głowę.
— Może powinnam zamieszkać u babci w mieście? — rzuciła cicho.
Serce mi ścisnęło ze strachu i żalu jednocześnie. Ale może właśnie to byłby dla niej najlepszy wybór?
Rozmawialiśmy długo tej nocy. Ostatecznie ustaliliśmy, że Zosia spróbuje jeszcze przez kilka miesięcy odnaleźć się tutaj — ale jeśli nadal będzie nieszczęśliwa, pozwolimy jej zamieszkać u mojej mamy w Warszawie i skończyć tam szkołę.
To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu. Czułam się rozdarta między własnym szczęściem a dobrem dziecka. Każdego dnia patrzyłam na Zosię z niepokojem i nadzieją jednocześnie.
Dziś minął już rok od tamtych wydarzeń. Zosia została z nami — znalazła przyjaciółkę w nowej szkole i zaczęła prowadzić bloga o życiu na wsi. Czasem jeszcze tęskni za miastem, ale coraz częściej widzę uśmiech na jej twarzy.
Czy można pogodzić marzenia rodziców z pragnieniami dziecka? Czy kompromis zawsze oznacza rezygnację z części siebie? Czasem zastanawiam się: czy gdybyśmy wtedy podjęli inną decyzję, bylibyśmy szczęśliwsi?