Nie potrafię wybaczyć synowi, że zniszczył moją szansę na szczęście: Ciężar samotnej matki
– Mamo, nie możesz tego zrobić! – krzyknął Bartek, trzaskając drzwiami mojego pokoju. Jego głos był pełen gniewu i rozpaczy, a ja poczułam, jak moje serce kurczy się z bólu. Stałam przy oknie, patrząc na szare, warszawskie niebo, próbując powstrzymać łzy. To był ten moment, w którym wszystko się rozpadło – nie tylko mój związek z Adamem, ale i resztki zaufania między mną a moim synem.
Po rozwodzie z Markiem zostałam sama z Bartkiem. Miał wtedy czternaście lat i nagle musiał dorosnąć szybciej niż jego rówieśnicy. Pracowałam na dwa etaty – w szkole jako nauczycielka i wieczorami w sklepie spożywczym. Nie miałam czasu na siebie, a samotność zaczęła mnie pożerać od środka. Bartek zamknął się w sobie, coraz częściej wracał do domu późno, a nasze rozmowy ograniczały się do krótkich poleceń i wyrzutów.
Kiedy poznałam Adama, poczułam, że jeszcze mogę być szczęśliwa. Był ciepły, cierpliwy i rozumiał moje zmęczenie. Zaprosił mnie na kawę do małej kawiarni na Mokotowie. Siedzieliśmy tam godzinami, śmiejąc się i rozmawiając o wszystkim – o książkach, muzyce, nawet o moich lękach. Po raz pierwszy od lat poczułam się widziana. Zaczęliśmy się spotykać regularnie. Bartek wiedział o Adamie, ale nigdy nie chciał go poznać.
– Nie potrzebuję żadnego nowego tatusia – rzucił kiedyś z pogardą.
Próbowałam mu tłumaczyć, że Adam nie chce nikogo zastępować, ale Bartek był nieugięty. Z czasem jego zachowanie stawało się coraz bardziej agresywne. Pewnego wieczoru wrócił do domu pijany. Miał tylko piętnaście lat. Krzyczał na mnie, że jestem egoistką, że myślę tylko o sobie.
– Ty nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham! – wykrzyczał mi prosto w twarz.
Czułam się rozdarta. Z jednej strony pragnęłam bliskości Adama, z drugiej – nie chciałam ranić Bartka. Adam był cierpliwy, ale widziałam, że coraz trudniej mu to znosić. Pewnego dnia Bartek zadzwonił do Adama podając się za mojego brata i powiedział mu rzeczy, których nie potrafię powtórzyć. Kłamał o mnie, o naszej rodzinie, o mojej przeszłości. Adam przyszedł do mnie wieczorem i powiedział spokojnie:
– Aniu, ja ci wierzę. Ale nie mogę być częścią tego chaosu. Twój syn mnie nienawidzi.
Nie potrafiłam go zatrzymać. Stałam w drzwiach i patrzyłam, jak odchodzi. Bartek siedział wtedy w swoim pokoju i słuchał muzyki tak głośno, że drżały ściany.
Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Przestaliśmy ze sobą rozmawiać. W domu panowała cisza tak gęsta, że można ją było kroić nożem. Bartek unikał mnie wzrokiem, a ja czułam do niego żal i gniew. Próbowałam z nim rozmawiać:
– Bartek, dlaczego to zrobiłeś? Czy naprawdę aż tak mnie nienawidzisz?
– Nie rozumiesz niczego! – odpowiedział tylko i wyszedł z domu.
Czułam się jak najgorsza matka na świecie. Z jednej strony wiedziałam, że Bartek cierpi po rozwodzie i boi się utraty jedynej bliskiej osoby. Z drugiej – nie mogłam mu wybaczyć tego sabotażu. Przez niego straciłam jedyną szansę na szczęście. Każdego dnia budziłam się z poczuciem winy i żalu.
W pracy byłam rozkojarzona. Koleżanki pytały:
– Aniu, co się dzieje? Wyglądasz jak cień samej siebie.
Nie potrafiłam im odpowiedzieć. Wstydziłam się przyznać, że nie radzę sobie z własnym dzieckiem.
Pewnego wieczoru usiadłam na łóżku Bartka i zaczęłam przeglądać jego zeszyty. Znalazłam tam rysunki – smutne twarze, ciemne kolory, słowa: „Samotność”, „Strach”, „Złość”. Poczułam ukłucie w sercu. Może nigdy nie próbowałam naprawdę go zrozumieć? Może byłam tak skupiona na własnym bólu i pragnieniu miłości, że przestałam być dla niego wsparciem?
Minęły miesiące. Adam ułożył sobie życie z kimś innym – widziałam ich razem przypadkiem w parku. Bartek skończył liceum i wyprowadził się do akademika w Krakowie. Nasze rozmowy są krótkie i powierzchowne – „Jak tam?”, „Wszystko ok?”. Czasem mam ochotę zadzwonić i powiedzieć mu wszystko: jak bardzo go kocham, jak bardzo mi przykro… Ale coś mnie powstrzymuje.
Często zastanawiam się nocami: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była wybrać syna zamiast siebie? Czy jestem egoistką? Czy kiedykolwiek będę umiała mu wybaczyć? A może to ja powinnam prosić go o przebaczenie?
Może każda matka nosi w sobie taki ciężar – wybór między własnym szczęściem a szczęściem dziecka? I czy można znaleźć równowagę między tymi dwoma światami? Czasem myślę: czy jeszcze kiedyś będziemy rodziną? Czy potrafię jeszcze kochać bez lęku przed stratą?