Nie jestem Martą – Prawdziwa historia polskiej dziewczyny o utraconym dzieciństwie i odnalezionej rodzinie
– Nie jestem Martą! – krzyknęłam, uderzając dłonią w blat kuchenny. Szkło szklanki zadźwięczało złowrogo, a mama zbladła tak, jakby zaraz miała zemdleć. Ojciec nawet nie spojrzał w moją stronę – wpatrywał się w ogród za oknem, jakby tam szukał odpowiedzi na pytania, których nigdy nie miał odwagi zadać.
– Paulina, proszę cię… – wyszeptała mama, ale jej głos zgasł w gęstej ciszy.
Mam na imię Paulina. Ale za każdym razem, gdy temat rodzinnych sekretów wypływał na powierzchnię, ktoś – najczęściej babcia – nazywał mnie Martą. Przez lata myślałam, że to tylko pomyłka, lapsus starszej osoby. Teraz, mając dziewiętnaście lat, wiem już: to nie był przypadek. To była rana, która nigdy się nie zagoiła.
Tamtego popołudnia wszystko się zmieniło. W drzwiach stanęła kobieta – wychudzona, z podkrążonymi oczami, włosy miała potargane, a ubranie wyblakłe i za duże. Mama zesztywniała na jej widok.
– Czego tu chcesz, Kinga? – zapytała mama ochryple.
Kobieta spojrzała na mnie. Jej wzrok palił.
– Marta… – powiedziała cicho. – Moja mała dziewczynko…
– Nie jestem twoją córką! – odparłam drżącym głosem.
Ojciec stanął między nami.
– Kinga, to nie jest dobry moment…
– Chcę tylko z nią porozmawiać! – wybuchła rozpaczą. – Mam do tego prawo!
Mama zacisnęła usta.
– Już dawno straciłaś wszelkie prawa.
Kinga zaczęła płakać. Stałam jak sparaliżowana, czując jak rozdziera mnie coś od środka.
Wieczorem mama usiadła przy moim łóżku. Długo milczałyśmy.
– Wiesz… – zaczęła w końcu – kiedy miałaś trzy lata, Kinga zostawiła cię w pustym mieszkaniu na Pradze. Przez kilka dni nikt nie wiedział, gdzie jesteś. Kiedy cię znaleziono, nie mówiłaś ani słowa, tylko płakałaś nocami. My już od dawna staraliśmy się o adopcję… I wtedy pojawiłaś się ty.
– Więc… naprawdę jestem Martą? – zapytałam cicho.
Mama skinęła głową ze łzami w oczach.
– Ale dla nas zawsze byłaś Pauliną. Naszą córką.
Tej nocy nie zmrużyłam oka. Wpatrywałam się w sufit i słyszałam wciąż głos Kingi: „Moja mała dziewczynko…”
Następnego dnia w szkole wszystko mnie drażniło. Moja przyjaciółka Ola próbowała mnie pocieszyć:
– Nie przejmuj się! Twoja prawdziwa rodzina to ta, która cię wychowała.
Ale ja czułam się zawieszona między dwoma światami.
Kilka dni później Kinga czekała na mnie pod blokiem.
– Paulina… albo Marta… proszę, wysłuchaj mnie! – błagała.
– Czego ode mnie chcesz?
– Chciałam tylko wiedzieć, czy jesteś szczęśliwa… Czy nie zniszczyłam ci życia na zawsze.
W jej głosie było coś prawdziwego. Poszłyśmy razem na pobliski plac zabaw i usiadłyśmy na zardzewiałej ławce.
– Dlaczego mnie zostawiłaś? – zapytałam w końcu.
Kinga długo milczała.
– Byłam młoda… Twój ojciec był agresywny… Nie miałam pieniędzy ani domu… Myślałam, że będzie ci lepiej bezemnie. Ale każdego dnia tego żałowałam…
Jej słowa bolały. Byłam na nią zła, ale jednocześnie mi jej żal.
W domu mama przywitała mnie zapłakana:
– Obiecałaś, że się z nią nie spotkasz!
– Mamo, muszę znać prawdę! Kim ja jestem?
Ojciec też się wtrącił:
– Paulina, my jesteśmy twoją rodziną! Nie wpuszczaj tej kobiety do swojego życia!
Kłótnie trwały całymi dniami. Mama była zazdrosna o Kingę; Kinga za wszelką cenę chciała mnie odzyskać. Nocami słyszałam płacz mamy za ścianą. Ojciec coraz częściej wychodził „na spacer”, wracając późno i pachnąc alkoholem; napięcie w domu było nie do zniesienia.
Pewnego wieczoru zadzwoniła Kinga:
– Paulina… jestem chora. Mam raka. Niczego nie chcę… tylko czasem cię zobaczyć.
Nie umiałam odmówić. Potajemnie odwiedzałam ją w szpitalu. Patrzyłam, jak gaśnie z dnia na dzień; jak próbuje nadrobić stracone lata jednym uściskiem dłoni, bajką z dzieciństwa.
W końcu mama się dowiedziała.
– Okłamałaś mnie! – krzyczała. – Oddałam ci wszystko! A ty wracasz do tej kobiety?!
– Ona też jest moją matką! – wybuchłam płaczem.
Nasza rodzina rozpadła się na kawałki. Ojciec wyprowadził się do brata na kilka tygodni; mama zamknęła się w swoim pokoju; ja błąkałam się między dwoma światami: jednego dnia siedziałam przy łóżku Kingi w szpitalu, drugiego pocieszałam mamę w domu.
Kinga odeszła pewnego marcowego poranka. Byłam przy niej; ostatnie słowa wyszeptała przez łzy:
– Wybacz mi… Kocham cię…
Na pogrzebie mama stała obok mnie i ścisnęła moją dłoń.
– Teraz mamy już tylko siebie – powiedziała cicho.
Minęły trzy lata. Nadal szukam odpowiedzi: kim jestem? Pauliną czy Martą? Czy można kochać dwie matki naraz? I czy da się zapomnieć o tej, która dała nam życie?
Czasem zastanawiam się: ile polskich rodzin skrywa takie tajemnice? Ile dzieci dorasta bez świadomości swoich korzeni? Czy naprawdę liczy się tylko ta rodzina, która nas wychowała? A może obie matki zostają z nami na zawsze?