Moje życie pod jednym dachem z ciotką Pauliną – o tym, jak śmierć rodziców zmieniła wszystko

– Aniu, nie patrz tak przez okno, bo cię przewieje – głos ciotki Pauliny rozległ się za moimi plecami, twardy jak zawsze, bez cienia czułości. Oparłam czoło o zimną szybę, patrząc na szare podwórko, gdzie śnieg topniał w brudne kałuże. W pokoju za mną Małgosia układała książki na półce, a Irenka szeptała coś do naszej babci, która siedziała nieruchomo w fotelu, z rękami splecionymi na kolanach. Babcia nie mówiła od lat, odkąd tata wrócił z wojska w trumnie, a mama umarła kilka miesięcy później na raka.

Czasem wydawało mi się, że śmierć mieszka z nami w tym mieszkaniu na warszawskiej Pradze. Wisi w powietrzu jak zapach starego mydła i gotowanej kapusty. Każdego dnia próbowałam sobie przypomnieć głos mamy – jej śmiech, kiedy piekłyśmy razem szarlotkę, ciepło jej dłoni na mojej głowie. Ale im bardziej się starałam, tym bardziej obraz rozmywał się w mojej pamięci.

Ciotka Paulina była kobietą z żelaza. Wszystko miało swój porządek: pobudka o szóstej, śniadanie – kromka chleba z masłem i herbata, potem szkoła, powrót do domu, lekcje, obowiązki. Żadnych rozmów o uczuciach, żadnych łez przy stole. Kiedy raz zapytałam ją, dlaczego nie możemy powiesić zdjęcia mamy w salonie, spojrzała na mnie zimno:

– Przeszłość trzeba zostawić za sobą. Teraz liczy się tylko to, co przed nami.

Ale ja nie umiałam zostawić przeszłości. Każdej nocy śniła mi się mama – raz była zdrowa i uśmiechnięta, innym razem leżała blada w łóżku szpitalnym, a ja stałam obok i nie mogłam jej pomóc. Budziłam się zlana potem i przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko zły sen. Ale rzeczywistość była jeszcze gorsza.

Małgosia radziła sobie lepiej ode mnie. Była starsza o dwa lata i zawsze starała się być dzielna. Często powtarzała mi:

– Musimy być silne dla siebie nawzajem. Mama by tego chciała.

Ale ja nie byłam silna. W szkole byłam cicha i zamknięta w sobie. Nauczycielka od polskiego próbowała do mnie dotrzeć:

– Aniu, napisz wypracowanie o swoim największym marzeniu.

Nie napisałam nic. Bo jak opisać marzenie o tym, żeby cofnąć czas?

Najgorzej było wieczorami. Siedziałyśmy z siostrami przy stole w kuchni, a ciotka Paulina dziergała na drutach sweter dla któregoś z wnuków sąsiadki. Babcia patrzyła w przestrzeń niewidzącym wzrokiem. Czasem wydawało mi się, że słyszę jej głos w głowie:

– Nie bój się śmierci, Aniu. To tylko kolejny pokój za drzwiami.

Pewnego dnia Małgosia wróciła do domu zapłakana. Okazało się, że koleżanki wyśmiały ją za starą kurtkę po mamie.

– Dlaczego musimy nosić te stare rzeczy? – wybuchła. – Inne dziewczyny mają nowe ubrania! Dlaczego my musimy być inne?

Ciotka Paulina spojrzała na nią surowo:

– Bo życie nie jest sprawiedliwe. Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej.

Wtedy pierwszy raz poczułam prawdziwy gniew wobec ciotki. Czy ona naprawdę nie rozumiała, jak bardzo nas boli ta strata? Czy naprawdę uważała, że wystarczy zacisnąć zęby i iść dalej?

Z czasem zaczęłyśmy z Małgosią coraz częściej rozmawiać po cichu wieczorami w naszym pokoju.

– Myślisz czasem o mamie? – zapytałam ją pewnej nocy.

– Codziennie – odpowiedziała cicho. – Ale boję się mówić o tym przy Paulinie.

– Ja też się boję. Ale jeszcze bardziej boję się zapomnieć.

Irenka była najmłodsza i chyba najbardziej zagubiona z nas wszystkich. Często tuliła się do babci i patrzyła na nas wielkimi oczami pełnymi lęku. Pewnego dnia znalazłam ją płaczącą pod stołem.

– Irenko, co się stało?

– Boję się… że wszyscy odejdziecie jak mama i tata – wyszeptała.

Przytuliłam ją mocno i obiecałam sobie, że choćby nie wiem co, będę przy niej zawsze.

Wiosną babcia zaczęła chorować coraz bardziej. Leżała całymi dniami w łóżku i oddychała ciężko. Ciotka Paulina była jeszcze bardziej nerwowa niż zwykle. Pewnego wieczoru usiadła przy nas i powiedziała:

– Musicie być gotowe na to, że babcia może odejść w każdej chwili.

I wtedy coś we mnie pękło.

– Dlaczego wszystko musi umierać? – krzyknęłam przez łzy. – Dlaczego nie możemy być po prostu szczęśliwi?

Paulina spojrzała na mnie długo i po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach coś innego niż chłód – może smutek? Może żal?

– Życie to nie bajka, Aniu – powiedziała cicho. – Ja też straciłam rodziców jako dziecko. Nikt mnie nie nauczył płakać.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym, jak bardzo wszyscy jesteśmy poranieni – każda na swój sposób. Zrozumiałam też, że ciotka Paulina nie jest potworem. Ona po prostu nie umie inaczej kochać.

Kiedy babcia odeszła kilka tygodni później, płakałyśmy razem – ja, Małgosia, Irenka i nawet ciotka Paulina. Po raz pierwszy poczułam, że jesteśmy rodziną – nie idealną, ale prawdziwą.

Dziś wiem jedno: żałoba nigdy nie mija całkiem. Ale można nauczyć się z nią żyć. Można znaleźć światło nawet tam, gdzie wydaje się być tylko ciemność.

Czy Wy też czasem czujecie się samotni wśród najbliższych? Jak radzicie sobie ze stratą? Może warto czasem pozwolić sobie na słabość…