Moja mama i były mąż sprzymierzyli się przeciwko mnie – czy naprawdę jestem złą matką?
– Znowu nie dałaś Ani czekolady? – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, myjąc kubek po kawie, a ona patrzyła na mnie z tym swoim nieodgadnionym wyrazem twarzy, który od dziecka wprawiał mnie w poczucie winy.
– Mamo, Ania ma alergię na kakao, przecież wiesz – odpowiedziałam cicho, czując jak narasta we mnie frustracja.
– Przesadzasz. Za moich czasów dzieci jadły wszystko i żyją – mruknęła, po czym westchnęła teatralnie i wyszła z kuchni. Zostałam sama z dźwiękiem kapania wody i ciężarem jej słów.
Nie minęło pół godziny, gdy zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się imię: „Tomek”. Były mąż. Ostatnio dzwonił coraz częściej, zawsze z tym samym tonem troski podszytej pretensją.
– Cześć, Marta. Mama mówiła mi, że znowu ograniczasz Ani słodycze. Nie sądzisz, że przesadzasz? – zaczął bez przywitania.
Zacisnęłam powieki. – Tomek, rozmawialiśmy o tym. Lekarz powiedział wyraźnie: alergia. To nie jest mój wymysł.
– Ale mama mówi, że Ania u niej je czekoladę i nic jej nie jest. Może to ty po prostu szukasz problemów? – jego głos był spokojny, ale czułam w nim tę znajomą nutę wyższości.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Odkąd się rozwiedliśmy, Tomek coraz częściej konsultował się z moją mamą w sprawach Ani. A ja… ja czułam się coraz bardziej osamotniona we własnym domu.
Wieczorem Ania przyszła do mnie z książką pod pachą.
– Mamo, babcia powiedziała, że mogę jeść wszystko, jeśli tylko nie powiem ci o tym. Ale ja nie chcę kłamać – wyszeptała.
Objęłam ją mocno. – Kochanie, dziękuję ci za szczerość. Zawsze możesz mi powiedzieć prawdę.
Ale w środku kipiałam ze złości. Jak mogła moja własna matka podważać moje decyzje przy Ani? Jak mogła uczyć ją kłamstwa?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z mamą. Weszłam do jej pokoju bez pukania.
– Mamo, musimy porozmawiać. Proszę cię, nie podważaj moich decyzji przy Ani. To mnie rani i szkodzi Ani.
Spojrzała na mnie chłodno. – Ty zawsze wiesz lepiej, prawda? Może gdybyś słuchała starszych, nie byłabyś sama z dzieckiem.
Zatkało mnie. Chciałam coś odpowiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Wyszłam trzaskając drzwiami.
Wieczorem zadzwonił Tomek.
– Marta, mama mówiła mi o waszej rozmowie. Może powinnaś trochę odpuścić? Ania potrzebuje normalności.
– A ja? Ja nie mam prawa decydować o własnym dziecku? – wybuchłam.
– Nie chodzi o ciebie – odpowiedział spokojnie – tylko o dobro Ani.
Rozłączyłam się bez słowa. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, jak bardzo jestem sama w tej walce. Moja mama i były mąż – dwoje najbliższych mi kiedyś ludzi – teraz byli jedną drużyną przeciwko mnie.
Zaczęłam zauważać, że Ania staje się coraz bardziej nerwowa. Bała się mówić mi o tym, co dzieje się u babci czy u taty. Zaczęła jąkać się przy opowiadaniu o weekendach spędzonych poza domem.
Pewnego dnia odebrałam ją ze szkoły i zobaczyłam łzę spływającą po jej policzku.
– Co się stało? – zapytałam delikatnie.
– Pani w szkole pytała, dlaczego babcia i tata mówią inaczej niż ty… Ja nie wiem już, komu mam wierzyć – wyszeptała Ania.
Serce mi pękło. To nie była już tylko walka o zasady czy autorytet – to była walka o psychiczne bezpieczeństwo mojego dziecka.
Zadzwoniłam do Tomka i poprosiłam o spotkanie w cztery oczy. Spotkaliśmy się w kawiarni na rynku.
– Tomek, musimy przestać robić z Ani pole bitwy. Ona cierpi przez nasze konflikty – powiedziałam drżącym głosem.
Spojrzał na mnie zaskoczony. – Myślałem, że przesadzasz…
– Nie przesadzam! Ona płacze przez nas! Jeśli naprawdę zależy ci na niej, musimy ustalić wspólne zasady i trzymać się ich wszyscy – ja, ty i mama.
Milczał przez chwilę, po czym skinął głową. – Dobrze… Spróbujmy jeszcze raz.
Rozmowa z mamą była trudniejsza. Przez godzinę próbowałam jej tłumaczyć, że jej zachowanie rani nie tylko mnie, ale przede wszystkim Anię. W końcu usłyszałam:
– Może masz rację… Ale trudno mi patrzeć, jak wszystko robisz inaczej niż ja kiedyś…
Przez chwilę zobaczyłam w jej oczach smutek i żal za utraconym wpływem na moje życie.
Od tamtej pory jest trochę lepiej. Ale każdego dnia boję się, że znów zostanę sama przeciwko nim dwojgu. Czasem pytam siebie: czy naprawdę jestem złą matką? Czy to ja jestem problemem?
A wy… czy mieliście kiedyś poczucie, że wasi najbliżsi sprzymierzyli się przeciwko wam? Jak sobie z tym poradziliście?