Moja córka kazała mi zamieszkać w domu opieki. Czy naprawdę jestem już tylko ciężarem?
— Tato, musimy porozmawiać — głos Marty był twardy, choć drżał jej podbródek. Stała w progu kuchni, ściskając w dłoni kubek z herbatą. Ja siedziałem przy stole, patrząc przez okno na ogród, który pielęgnowałem przez czterdzieści lat. — Wiem, że to dla ciebie trudne, ale nie możemy już tak dalej żyć.
Nie odpowiedziałem od razu. W głowie huczało mi od myśli. Przypomniałem sobie, jak razem z Zosią sadziliśmy pierwsze tulipany pod płotem. Jak śmiała się, gdy niechcący wsadziłem cebulki do góry nogami. Teraz jej nie ma, a ja zostałem sam w tym domu pełnym wspomnień.
— Marta, przecież wiesz, że nie chcę nigdzie iść — powiedziałem cicho. — To jest mój dom. Tu wszystko przypomina mi o twojej mamie.
Marta westchnęła ciężko i usiadła naprzeciwko mnie. — Tato, tu nie ma miejsca. Mamy tylko dwa pokoje. Ja z Piotrem i dziećmi śpimy w jednym, ty w drugim. Chłopcy rosną, potrzebują własnej przestrzeni. A ty… Ty coraz częściej zapominasz o lekach, przewracasz się na schodach. Boję się o ciebie.
Poczułem pieczenie pod powiekami. Czy naprawdę byłem już tylko problemem? Jeszcze niedawno to ja pomagałem Marcie z lekcjami, uczyłem ją jeździć na rowerze, tuliłem, gdy miała gorączkę. Teraz ona patrzyła na mnie jak na dziecko.
— Może po prostu nie chcesz mieć mnie na głowie — wyrwało mi się. — Może łatwiej ci będzie oddać mnie do domu starców i mieć święty spokój.
Marta spojrzała na mnie ze łzami w oczach. — Jak możesz tak mówić? Przecież cię kocham! Ale nie dam rady sama wszystkiego ogarnąć. Piotr pracuje po dwanaście godzin dziennie, ja też wróciłam do pracy. Chłopcy mają szkołę, zajęcia dodatkowe… Ty potrzebujesz opieki.
Zamilkliśmy oboje. Słychać było tylko tykanie zegara i śmiech dzieci bawiących się na podwórku.
Wieczorem długo nie mogłem zasnąć. Leżałem w łóżku Zosi i gładziłem dłonią jej poduszkę. Czułem jej zapach, jakby jeszcze przed chwilą tu była. Przypomniałem sobie nasze rozmowy o przyszłości. „Nigdy nie pozwolę ci zostać samemu” — obiecywała. A jednak zostałem.
Następnego dnia Marta przyszła do mnie z ulotką domu opieki „Słoneczna Polana”. — Tato, to naprawdę dobre miejsce. Mają ogród, bibliotekę, zajęcia dla seniorów… Możesz tam poznać nowych ludzi.
Popatrzyłem na nią z niedowierzaniem. — Myślisz, że chcę poznawać nowych ludzi? Ja chcę być tutaj! Tu jest mój dom!
— Ale my już nie dajemy rady… — szepnęła Marta i wybiegła z pokoju.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Piotr unikał mojego wzroku, wnuki przestały przychodzić do mojego pokoju czytać bajki na dobranoc. Czułem się coraz bardziej obcy we własnym domu.
Pewnego popołudnia usłyszałem rozmowę Marty z Piotrem za zamkniętymi drzwiami:
— On się stacza… Wczoraj znowu zapomniał wyłączyć gaz! Co będzie, jak coś się stanie?
— Rozumiem cię, ale to twój ojciec… Może spróbuj jeszcze z nim porozmawiać?
— Próbowałam! On nie chce słuchać!
Zacisnąłem pięści. Czy naprawdę byłem już tylko zagrożeniem? Czy moje życie sprowadzało się teraz do tego, żeby nikomu nie przeszkadzać?
Wieczorem zebrałem się na odwagę i poszedłem do Marty.
— Córciu… Może masz rację. Może rzeczywiście lepiej będzie, jak się wyprowadzę.
Marta rozpłakała się i rzuciła mi się na szyję.
— Przepraszam, tato… Ja po prostu się boję. Nie chcę cię stracić.
Przytuliłem ją mocno. — Ja też się boję. Boję się być sam w obcym miejscu. Boję się zapomnieć o Zosi… Boję się, że już nikomu nie jestem potrzebny.
Następnego dnia pojechaliśmy razem obejrzeć „Słoneczną Polanę”. Było tam czysto i jasno, ale wszystko wydawało mi się obce i zimne. Starsi ludzie siedzieli w milczeniu przy stolikach albo gapili się w telewizor. Pani dyrektor uśmiechała się uprzejmie i pokazywała mi pokój z widokiem na las.
— To miejsce daje poczucie bezpieczeństwa — mówiła Marta w drodze powrotnej. — Tam zawsze ktoś będzie przy tobie.
Nie odpowiedziałem. Patrzyłem przez okno samochodu na znajome ulice mojego miasteczka.
Wieczorem długo rozmawiałem z Zosią w myślach. „Co byś zrobiła na moim miejscu?” — pytałem ją bezgłośnie.
W końcu podjąłem decyzję.
— Marta — powiedziałem następnego ranka — spróbuję tam zamieszkać na próbę. Ale jeśli poczuję się tam jeszcze bardziej samotny niż tutaj, wrócę do domu. Obiecaj mi to.
Marta skinęła głową ze łzami w oczach.
Spakowałem kilka rzeczy: zdjęcie Zosi, ulubiony sweter i książkę Sienkiewicza. Pożegnałem się z ogrodem i domem pełnym wspomnień.
W „Słonecznej Polanie” pierwsze dni były trudne. Czułem się jak intruz wśród obcych ludzi i obcych reguł. Ale powoli zacząłem rozmawiać z panem Stanisławem z pokoju obok, który opowiadał mi o swoich wnukach; panią Heleną, która codziennie piekła szarlotkę dla wszystkich pensjonariuszy; pielęgniarką Kasią, która przypominała mi o lekach z uśmiechem.
Po tygodniu zadzwoniłem do Marty.
— Jest inaczej niż myślałem… Nie jest źle. Ale tęsknię za domem.
— Tato… Jeśli będziesz chciał wrócić, drzwi są zawsze otwarte — odpowiedziała cicho.
Czasem myślę: czy starość zawsze musi oznaczać samotność? Czy naprawdę jesteśmy skazani na to, by być ciężarem dla najbliższych? A może to my sami musimy nauczyć się prosić o pomoc i godzić z tym, że świat idzie dalej bez nas?