Mój teść wprowadza się do naszego dwupokojowego mieszkania: pięć miesięcy rodzinnej burzy, której nie zapomnę
— Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje — powtarzałam w myślach, patrząc jak mój teść, Stanisław, stawia swoją ciężką walizkę w naszym małym przedpokoju. Było zimno, śnieg topniał na jego butach, a ja czułam, jakby ktoś właśnie wyciągnął mi spod nóg dywan codziennego spokoju.
— Dzień dobry, Kasiu — powiedział szorstko, nie patrząc mi w oczy. — Gdzie mogę położyć rzeczy?
Mój mąż, Tomek, próbował rozładować napięcie żartem, ale nawet on wiedział, że to nie będzie łatwe. Od miesięcy wiedzieliśmy, że Stanisław ma problemy zdrowotne i finansowe. Jego mieszkanie na Pradze musiał opuścić z dnia na dzień. Nie było innego wyjścia — musiał zamieszkać z nami. Ale nikt nie przygotował mnie na to, jak bardzo zmieni się nasze życie.
Pierwsza noc była najgorsza. Słyszałam, jak Stanisław chrapie w salonie — jedynym miejscu, gdzie mogliśmy rozłożyć dla niego kanapę. Nasza sypialnia stała się jedynym azylem, ale nawet tam czułam jego obecność. Rano w kuchni zastałam go już przy stole. Pił kawę z mojego ulubionego kubka.
— Kasiu, masz może jakieś masło? — zapytał tonem, który bardziej przypominał rozkaz niż prośbę.
— Jest w lodówce — odpowiedziałam cicho.
Tomek próbował być mediatorem. — Tato, może pomożesz Kasi z zakupami? — rzucił pewnego dnia.
Stanisław spojrzał na mnie z góry. — Ja już swoje w życiu zrobiłem. Teraz wy młodzi powinniście się starać.
Każdego dnia czułam się coraz bardziej obca we własnym domu. Stanisław komentował wszystko: jak gotuję zupę, jak układam pranie, nawet jak rozmawiam z Tomkiem.
— Za moich czasów kobiety nie narzekały tyle na mężów — rzucił pewnego wieczoru, gdy próbowałam wyjaśnić Tomkowi, że potrzebuję chwili ciszy.
Zaczęliśmy się z Tomkiem kłócić o drobiazgi. On był rozdarty między mną a ojcem. Ja czułam się coraz bardziej samotna. Przestałam zapraszać znajomych — wstydziłam się tej atmosfery i bałam się kolejnych komentarzy teścia.
Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej. Zastałam Stanisława przeszukującego nasze szafki.
— Czego pan szuka? — zapytałam ostrożnie.
— Chciałem tylko zobaczyć, czy nie trzymacie tu czegoś mocniejszego — odpowiedział bez skrupułów.
Zadzwoniłam do Tomka. — Nie dam rady tak dłużej — powiedziałam przez łzy. — To już nie jest nasz dom.
Tomek milczał długo. — Wiem, Kasiu. Ale co mam zrobić? To mój ojciec…
W kolejnych tygodniach sytuacja tylko się pogarszała. Stanisław zaczął narzekać na wszystko: że za głośno oglądam seriale, że Tomek za późno wraca z pracy, że nie kupujemy jego ulubionych wędlin.
Pewnej nocy usłyszałam ich rozmowę przez cienką ścianę:
— Tato, nie możesz tak traktować Kasi. To jej dom tak samo jak mój.
— Ty zawsze byłeś miękki! — krzyknął Stanisław. — Pozwalasz kobiecie rządzić!
Poczułam się upokorzona i bezsilna. Przez kolejne dni unikałam kontaktu z teściem. Zaczęłam wychodzić wcześniej do pracy i wracać później. W domu panowała cisza przerywana tylko telewizorem grającym za głośno w salonie.
W końcu przyszedł dzień, kiedy nie wytrzymałam. Znalazłam Tomka w kuchni i powiedziałam:
— Albo coś się zmieni, albo ja się wyprowadzam.
Tomek spojrzał na mnie ze łzami w oczach. — Kocham cię, Kasiu. Nie chcę cię stracić…
Wieczorem usiedliśmy wszyscy razem przy stole. Po raz pierwszy od miesięcy spojrzałam Stanisławowi prosto w oczy.
— Panie Stanisławie — zaczęłam drżącym głosem — to jest też mój dom. Proszę to uszanować.
Przez chwilę milczał. Potem odwrócił wzrok i wyszedł do salonu bez słowa.
Następnego dnia Tomek znalazł dla niego miejsce w domu opieki dziennej na kilka godzin dziennie. To nie było rozwiązanie idealne, ale pozwoliło nam złapać oddech.
Po pięciu miesiącach Stanisław znalazł pokój u znajomego ze starej pracy. Kiedy się wyprowadzał, poczułam ulgę… i ogromny smutek.
Dziś patrzę na Tomka i widzę w jego oczach zmęczenie i żal. Nasze małżeństwo przetrwało tę burzę, ale już nigdy nie będzie takie samo.
Czy można naprawdę pogodzić lojalność wobec rodziny z własnym szczęściem? Czy dom to miejsce czy ludzie? Może ktoś z was zna odpowiedź…