Mój syn ożenił się za granicą i ukrywał to przede mną – czy naprawdę zawiodłam jako matka?

– Michał, co to znaczy, że nie możemy przyjechać na twój ślub? – głos mi drżał, gdy trzymałam telefon tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. Stałam w kuchni, patrząc przez okno na szare, listopadowe niebo nad naszym blokiem w Warszawie. Zawsze wyobrażałam sobie ten dzień inaczej – biała koszula, kwiaty, łzy wzruszenia. A teraz… nawet nie wiem, jak wygląda panna młoda mojego jedynego syna.

– Mamo, proszę cię… To wszystko jest bardzo skomplikowane – Michał mówił cicho, jakby bał się, że ktoś go podsłuchuje. – Po prostu… tak wyszło. Nie chciałem robić wielkiego zamieszania.

– Zamieszania? Michał, to twój ślub! – głos mi się załamał. – Czy to przez nas? Przez mnie?

Nie odpowiedział od razu. W słuchawce słyszałam tylko jego oddech i cichy szum londyńskiego metra w tle. Przypomniałam sobie dzień, kiedy pierwszy raz przyprowadził do domu Magdę – swoją dziewczynę z uczelni. Była cicha, nieśmiała, z delikatnym uśmiechem i oczami spuszczonymi w dół. Pamiętam, jak wymieniłam z mężem spojrzenie – nie taką synową sobie wyobrażałam.

– Michałku, ona nawet nie patrzy ludziom w oczy – powiedziałam wtedy do męża, Marka, gdy wyszli. – Jak ona sobie poradzi w życiu?

– Daj mu spokój, Haniu – Marek wzruszył ramionami. – To jego wybór.

Ale ja nie umiałam odpuścić. Zawsze chciałam dla Michała wszystkiego, co najlepsze. Po rozwodzie z jego ojcem przysięgłam sobie, że nigdy nie pozwolę mu poczuć się samotnym czy niekochanym. Marek był dla niego dobry, ale to ja czułam się odpowiedzialna za każdy jego krok.

Kiedy Michał wyjechał na studia do Anglii, płakałam przez tydzień. Pisałam do niego codziennie wiadomości: „Czy masz ciepłą kurtkę?”, „Czy jadłeś coś porządnego?”, „Nie zapomnij zadzwonić do babci na imieniny”. Odpowiadał coraz rzadziej. Potem poznał tam kogoś nowego – Zosię. Przynajmniej tak mi mówił.

Aż do dziś nie wiedziałam, że Zosia to już żona mojego syna.

– Mamo… Ja po prostu nie chciałem cię ranić – usłyszałam w końcu w słuchawce. – Bałem się twojej reakcji. Bałem się, że znowu będziesz niezadowolona.

Poczułam ukłucie w sercu. Czy naprawdę byłam aż taką matką? Czy moja troska zamieniła się w kontrolę?

– Michał… Ja tylko chciałam dla ciebie dobrze – wyszeptałam.

– Wiem, mamo. Ale czasem twoje „dobrze” to nie moje „dobrze”.

Odłożyłam telefon i długo siedziałam przy stole, patrząc na zdjęcia Michała z dzieciństwa. Uśmiechnięty chłopiec na rowerze, pierwszy dzień w szkole, wspólne wakacje nad morzem. Kiedy to wszystko się zmieniło? Kiedy przestałam być dla niego wsparciem, a stałam się przeszkodą?

Wieczorem Marek wrócił z pracy i znalazł mnie zapłakaną.

– Co się stało? – zapytał z troską.

Opowiedziałam mu wszystko. Siedzieliśmy długo w ciszy.

– Haniu… Może powinnaś dać mu trochę przestrzeni? On już jest dorosły.

– Ale ja chcę być częścią jego życia! Chcę znać swoją synową! Chcę być babcią!

Marek ujął moją dłoń.

– Może jeszcze będziesz. Ale musisz pozwolić mu żyć po swojemu.

Przez kolejne dni nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Dzwoniłam do Michała, ale nie odbierał. Pisałam wiadomości do Zosi na Facebooku – bez odpowiedzi. W końcu napisałam długi list:

„Michałku,
Nie wiem, gdzie popełniłam błąd. Może za bardzo cię kochałam? Może za bardzo chciałam cię chronić przed światem? Jeśli tak – przepraszam. Chciałabym poznać Zosię i być częścią waszego życia. Proszę, daj mi szansę.”

Wysłałam list i czekałam.

Minął tydzień. Dwa tygodnie. W końcu przyszła odpowiedź:

„Mamo,
Dziękuję za list. To dla mnie ważne. Zosia też chce cię poznać, ale potrzebujemy czasu. Proszę cię o cierpliwość.”

Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Czy naprawdę muszę nauczyć się żyć bez kontroli? Czy potrafię zaufać swojemu dorosłemu dziecku?

Czasem siedzę wieczorami przy oknie i myślę: czy każda matka musi przejść przez taki ból? Czy można kochać za bardzo? A może prawdziwa miłość to umiejętność puszczenia wolno?