Mój mąż zapomniał o nas dla rodziny swojego zmarłego brata – czy jeszcze jesteśmy rodziną?
— Znowu nie wrócił na kolację — pomyślałam, patrząc na zimniejący rosół i puste miejsce przy stole. Dzieci już dawno przestały pytać, kiedy tata wróci. Zosia, nasza najmłodsza, tylko wzruszyła ramionami i poszła do swojego pokoju. Michał, mój mąż, od śmierci swojego brata, Pawła, jakby przestał być częścią naszej rodziny. Każdy wieczór spędzał u swojej bratowej, Magdy, pomagając jej z chłopcami, remontując mieszkanie, załatwiając sprawy urzędowe. Nasze życie rodzinne rozpłynęło się w cieniu tragedii, która dotknęła ich rodzinę, ale czy musiała zniszczyć także naszą?
Pamiętam dzień pogrzebu Pawła — Michał płakał wtedy po raz pierwszy od lat. Trzymałam go za rękę, czułam jak drży. Wtedy obiecałam sobie, że będę przy nim, że razem przez to przejdziemy. Ale on wybrał inną drogę. Z każdym tygodniem coraz bardziej oddalał się ode mnie i dzieci. Zamiast wspólnego wieczoru — telefon od Magdy: „Michał, możesz przyjechać? Kacper ma gorączkę”. Albo: „Michał, pralka mi się popsuła”. I on zawsze jechał. Nawet nie pytał mnie o zdanie.
Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę. — Michał, musimy porozmawiać — powiedziałam, gdy wszedł do domu po dwudziestej drugiej. Był zmęczony, miał podkrążone oczy.
— Teraz? Jestem wykończony…
— Właśnie dlatego. Nie pamiętasz już nawet, jak wyglądają twoje własne dzieci. Zosia płakała dziś cały wieczór, bo nie pomogłeś jej z zadaniem domowym.
Spojrzał na mnie z wyrzutem.
— Przecież wiesz, że Magda sama sobie nie poradzi! Paweł nie żyje od trzech miesięcy! Kto jej pomoże?
— A kto pomoże nam? — zapytałam cicho.
Nie odpowiedział. Wyszedł do łazienki i zamknął za sobą drzwi.
Od tamtej pory rozmawialiśmy coraz mniej. Dzieci zaczęły unikać wspólnych posiłków. Ja czułam się coraz bardziej niewidzialna. W pracy ledwo dawałam radę — szefowa zwróciła mi uwagę na spóźnienia i roztargnienie. Wieczorami leżałam w łóżku i słuchałam ciszy w domu, który kiedyś był pełen śmiechu.
Najgorsze były weekendy. Michał zabierał nasze dzieci do Magdy — „żeby chłopcy mieli towarzystwo”. Wracali późnym popołudniem, zmęczeni i rozdrażnieni. Zosia zaczęła mówić o Magdzie jak o cioci-mamie. Kiedyś usłyszałam, jak mówi do Michała: „Tato, a czemu nie możemy mieszkać z ciocią Magdą? Tam jest fajniej”.
Nie wytrzymałam. Po kolejnym takim weekendzie wybuchłam:
— Michał! Czy ty w ogóle widzisz, co się dzieje? Nasza rodzina się rozpada! Dzieci czują się obco we własnym domu!
On tylko wzruszył ramionami.
— Przesadzasz. Pomagam rodzinie Pawła. Ty też mogłabyś być bardziej wyrozumiała.
— Wyrozumiała? A kto jest wyrozumiały dla mnie?
Zaczęliśmy się kłócić niemal codziennie. Michał coraz częściej nocował u Magdy „bo chłopcy bali się spać sami”. Ja czułam się zdradzona — nie fizycznie, ale emocjonalnie. Jakby ktoś wyrwał mi serce i zostawił pustkę.
Moja mama próbowała mnie pocieszać:
— On po prostu nie umie sobie poradzić z żałobą. Daj mu czas.
Ale ile czasu można dawać? Czy moje dzieci mają dorastać bez ojca, choć ten żyje kilka ulic dalej?
W pracy zaczęłam rozmawiać z koleżanką, Anią. Ona przeszła przez rozwód.
— Musisz postawić granice — powiedziała mi pewnego dnia. — Albo on wróci do was, albo zostaniesz sama z dziećmi i z tym bólem.
Bałam się tej myśli, ale wiedziałam, że Ania ma rację.
Wieczorem usiadłam z dziećmi przy stole.
— Kochani… — zaczęłam niepewnie. — Czy chcielibyście porozmawiać o tacie?
Zosia spuściła głowę.
— On już nas nie kocha? — zapytała cicho.
Serce mi pękło.
— Myślę, że tata jest teraz bardzo zagubiony… Ale kocha was bardzo mocno.
Postanowiłam napisać list do Michała. Nie miałam już siły na kłótnie twarzą w twarz. Pisałam całą noc:
„Michału,
Wiem, że cierpisz po stracie Pawła. Rozumiem twoją potrzebę pomocy Magdzie i chłopcom. Ale my też cię potrzebujemy. Twoje dzieci tęsknią za tobą każdego dnia. Ja tęsknię za tobą — za naszymi rozmowami, żartami, wspólnymi planami. Boję się, że jeśli tak dalej pójdzie, stracimy siebie na zawsze…”
Rano zostawiłam list na jego poduszce i wyszłam do pracy wcześniej niż zwykle. Cały dzień czekałam na wiadomość od niego — nie zadzwonił.
Wieczorem wróciłam do pustego domu. Michała nie było. Dzieci spały już od dawna.
Następnego dnia znalazłam go w kuchni. Siedział przy stole ze spuszczoną głową.
— Przeczytałem twój list — powiedział cicho. — Nie wiedziałem… Nie widziałem tego wszystkiego…
Popatrzył na mnie ze łzami w oczach.
— Boję się wrócić do normalności… Boję się zostawić Magdę samą…
Usiadłam naprzeciwko niego.
— Ale zostawiasz nas…
Milczał długo.
Nie wiem jeszcze, jak potoczy się nasza historia. Czy Michał odnajdzie równowagę między pomocą rodzinie brata a własną rodziną? Czy ja znajdę w sobie siłę, by walczyć o nasze małżeństwo?
Czasem zastanawiam się: czy można pomóc innym, nie raniąc tych najbliższych? Czy żałoba zawsze musi dzielić rodziny? Co wy byście zrobili na moim miejscu?