Mój brat chciał sprzedać mieszkanie naszej chorej mamy. Od tamtej pory nie jesteśmy już rodziną.
– Nie zamierzam tu siedzieć i patrzeć, jak wszystko się wali – rzucił Michał, trzaskając drzwiami od kuchni. Jego głos odbił się echem w pustym mieszkaniu, a ja poczułam, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło. Mama leżała w pokoju obok, ledwo przytomna po udarze, a ja – ja byłam sama z jej bólem, z jej strachem i z własną bezsilnością.
Jeszcze pół roku temu nie przypuszczałam, że wrócę do rodzinnego domu w Otwocku. Miałam swoje życie w Warszawie: pracę w księgarni, kawę o poranku na Powiślu, wieczorne spacery nad Wisłą. Ale kiedy zadzwoniła sąsiadka mamy, pani Halina, wiedziałam, że nie mam wyboru. „Pani Aniu, mama jest w szpitalu. Miała udar. Proszę przyjechać jak najszybciej” – usłyszałam w słuchawce. Spakowałam walizkę w dziesięć minut.
Michał pojawił się w szpitalu tylko raz. Przyniósł mamie kwiaty i czekoladki, pogładził ją po ręce i powiedział: „Będzie dobrze, mamo”. Potem zniknął na dwa tygodnie. Gdy wrócił, miał już gotowy plan: sprzedać mieszkanie mamy i podzielić się pieniędzmi. „Przecież ona i tak już nie wróci do siebie. Po co trzymać to wszystko? Możemy jej wynająć jakiś dom opieki pod Warszawą, a pieniądze się przydadzą” – mówił bez cienia emocji.
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. To był ten sam Michał, którego mama zawsze stawiała za wzór? Ten sam Michał, który dostawał najlepsze kawałki sernika i którego zdjęcia wisiały na każdej ścianie? „Michałku, ty zawsze taki odpowiedzialny…” – powtarzała mama przez całe dzieciństwo. A teraz odpowiedzialność oznaczała dla niego pozbycie się problemu.
– Nie pozwolę ci tego zrobić – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – Mama nie jest rzeczą do sprzedania.
– Ty zawsze musisz wszystko komplikować! – wybuchł. – Ja mam swoje życie! Nie będę tu siedział i niańczył staruszki!
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Mama była jeszcze przytomna na tyle, by usłyszeć naszą kłótnię. W jej oczach pojawiły się łzy – pierwszy raz od lat widziałam ją taką bezbronną.
Od tamtej pory Michał przestał odbierać moje telefony. Przysyłał tylko krótkie SMS-y: „Zastanów się nad tym mieszkaniem” albo „Nie dam rady przyjechać w tym tygodniu”. Zostałam sama z mamą, jej rehabilitacją, zakupami, sprzątaniem i nocnymi atakami paniki.
Czasem siadałam przy jej łóżku i patrzyłam na jej wychudzoną twarz. „Ania… przepraszam cię za wszystko” – szeptała czasem przez łzy. „Za to, że zawsze stawiałam Michała na pierwszym miejscu… Za to, że musisz teraz przez niego cierpieć”.
Nie umiałam jej odpowiedzieć. W środku czułam gniew – na Michała, na mamę, na siebie samą za to, że nie potrafię być silniejsza. Zaczęłam mieć pretensje do losu: dlaczego to ja muszę rezygnować ze swojego życia? Dlaczego to ja muszę być tą dobrą córką?
Pewnego wieczoru zadzwonił telefon. To był Michał.
– Anka… Musimy pogadać – zaczął niepewnie.
– O czym? O tym, jak chcesz sprzedać mieszkanie naszej chorej matki?
– Nie przesadzaj. Po prostu myślę racjonalnie. Ty nie możesz tu siedzieć wiecznie.
– Ale ja tu jestem! A ty gdzie jesteś? Gdzie byłeś przez ostatnie miesiące?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Wiesz co? Rób jak chcesz – rzucił w końcu i rozłączył się.
Od tamtej pory nie odezwał się ani razu.
Mama powoli dochodziła do siebie. Każdy dzień był walką: o kolejne kroki, o wypowiedziane słowo, o uśmiech. Czasem przychodziła pani Halina i przynosiła ciasto drożdżowe. Sąsiedzi pomagali mi z zakupami. Ale to nie było to samo co wsparcie brata.
W święta Bożego Narodzenia zostawiłam Michałowi pusty talerz przy stole. Mama patrzyła na mnie ze smutkiem.
– Może jeszcze wróci… Może zrozumie…
Ale ja już nie wierzyłam w cuda.
Czasem budzę się w nocy i myślę o tym wszystkim: o dzieciństwie spędzonym na podwórku pod blokiem, o wspólnych wakacjach nad morzem, o tym jak trzymaliśmy się za ręce podczas burzy. Gdzie to wszystko się podziało? Czy naprawdę pieniądze są ważniejsze niż rodzina?
Dziś patrzę na mamę i wiem jedno: nie żałuję swojej decyzji. Ale czasem pytam siebie: czy można jeszcze odbudować coś, co zostało tak brutalnie zniszczone? Czy rodzina to tylko więzy krwi, czy coś znacznie więcej?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?