Między Domem a Rodziną: Wybór Danuty
— Danuta, czy ty naprawdę myślisz, że to wszystko jest dla ciebie? — głos Haliny Antoniny przeszył powietrze jak nóż. Stałam przy stole, ściskając w dłoni kieliszek szampana, który nagle wydał mi się cięższy niż cała ta sytuacja. Wokół rozbrzmiewały śmiechy, a Anatol patrzył na mnie z niepokojem. To miał być dzień radości — jubileusz osiemdziesiątych urodzin jego matki, święto całej rodziny. Ale dla mnie był to początek końca.
Wszystko zaczęło się niewinnie. Przyjechaliśmy z Anatolim z Warszawy do jego rodzinnej wsi pod Łomżą. Miałam nadzieję, że ten wyjazd pozwoli nam odpocząć od miejskiego zgiełku i może… odnaleźć siebie na nowo. Ostatnie miesiące były trudne — praca w korporacji wysysała ze mnie resztki energii, a nasze małżeństwo zaczęło przypominać dwa samotne statki dryfujące obok siebie. Anatol coraz częściej wspominał o powrocie na wieś, do rodzinnego domu. Ja — wręcz przeciwnie. Bałam się tej ciszy, tej bliskości, tej odpowiedzialności.
Już od progu czułam napięcie. Halina Antonina, matka Anatola, przywitała mnie chłodnym uśmiechem. — Danusiu, jak ty schudłaś! W mieście to chyba nie karmią? — rzuciła z przekąsem, a reszta rodziny zachichotała nerwowo. Udawałam, że nie słyszę. Przez cały bankiet czułam na sobie jej wzrok — oceniający, surowy, jakby czekała tylko na mój błąd.
Kiedy wszyscy zasiedli do stołu, Halina Antonina zaczęła przemowę. — Dziękuję wam wszystkim za obecność. Rodzina to największy skarb. Szkoda tylko, że nie wszyscy to rozumieją — spojrzała wymownie na mnie. Anatol ścisnął moją dłoń pod stołem, ale ja już wiedziałam, że jestem tu obca.
Po kolacji wyszłam na ganek zaczerpnąć powietrza. Za mną wyszedł Anatol.
— Danusia, co się dzieje?
— Nie wiem, Anatol… Czuję się tu jak intruz. Twoja mama daje mi to do zrozumienia na każdym kroku.
— Ona po prostu jest taka… Chce dobrze.
— Chce dobrze dla siebie — przerwałam mu ostro. — A co ze mną? Z nami?
Wróciliśmy do środka, ale atmosfera była już nie do zniesienia. Halina Antonina zaproponowała toast za przyszłość rodziny i… nowy początek dla Anatola. — Synu, dom stoi pusty od lat. Czas wrócić do korzeni. Warszawa cię niszczy.
Wszyscy spojrzeli na mnie. Poczułam się jak oskarżona przed sądem rodzinnym.
— A Danuta? — zapytał ktoś z kuzynów.
— Danuta sobie poradzi — odpowiedziała Halina Antonina z lodowatym spokojem.
W nocy nie mogłam zasnąć. Słyszałam przez cienkie ściany rozmowy w kuchni.
— Ona nigdy nie będzie jedną z nas — szeptała Halina Antonina do swojej siostry.
— Może Anatol powinien znaleźć kogoś stąd… — odpowiedziała ciotka.
Łzy napłynęły mi do oczu. Poczułam się zdradzona nie tylko przez rodzinę Anatola, ale i przez niego samego. Czy naprawdę myślał o powrocie na wieś? Czy ja byłam tylko przeszkodą?
Rano Anatol próbował rozładować napięcie żartami przy śniadaniu, ale ja już wiedziałam, że coś się skończyło. Pojechaliśmy na spacer nad rzekę. Milczeliśmy długo.
— Danusia… Ja naprawdę chciałbym tu wrócić. Z tobą.
— A ja nie chcę tu zostać — powiedziałam cicho. — Nie potrafię żyć w miejscu, gdzie jestem niechciana.
— To mój dom…
— A ja? Gdzie jest mój dom?
Wróciliśmy do Warszawy w milczeniu. Przez kolejne tygodnie unikaliśmy trudnych rozmów. Anatol coraz częściej wyjeżdżał do matki pod pretekstem pomocy przy gospodarstwie. Ja rzuciłam się w wir pracy, próbując zagłuszyć ból i samotność.
Pewnego wieczoru znalazłam list od Haliny Antoniny w naszej skrzynce pocztowej.
„Danuto,
Nie chcę być przeszkodą w waszym szczęściu, ale wiem, że Anatol tęskni za domem. Proszę cię — pozwól mu wrócić. Ty zawsze będziesz miała swoje miasto. On ma tylko wieś i rodzinę.
Halina Antonina”
Poczułam się jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Czy naprawdę powinnam odejść? Czy miłość polega na poświęceniu siebie dla szczęścia drugiej osoby?
Kiedy Anatol wrócił tego wieczoru, czekałam na niego w kuchni.
— Musimy porozmawiać — zaczęłam drżącym głosem.
— Wiem… — usiadł naprzeciwko mnie i spuścił wzrok.
— Kocham cię, Anatol… Ale nie mogę żyć w miejscu, gdzie jestem tylko gościem. Nie chcę być przeszkodą między tobą a twoją rodziną.
— Danusia…
— Może lepiej będzie, jeśli każdy z nas pójdzie swoją drogą.
Nie płakałam wtedy. Byłam zbyt zmęczona walką o coś, czego nie dało się uratować bez wzajemnego kompromisu.
Minęły miesiące. Anatol wrócił na wieś, pomaga matce prowadzić gospodarstwo. Ja zostałam w Warszawie — sama, ale wolna od ciągłego poczucia winy i obcości. Czasem zastanawiam się, czy mogłam zrobić coś inaczej. Czy dom to miejsce czy ludzie? Czy można być szczęśliwym tam, gdzie nikt na ciebie nie czeka?
Może każdy z nas musi kiedyś wybrać: dom czy rodzina? A może prawdziwy dom to ten, gdzie jesteśmy akceptowani tacy, jacy jesteśmy? Co wy byście zrobili na moim miejscu?