Kiedy miłość nie jest równa: Moja teściowa, jej wnuki i łzy mojego męża
– Nie mam już siły, Marto. Naprawdę. – Głos teściowej brzmiał twardo, jakby każde słowo było wyryte w kamieniu. Stałam w kuchni, ściskając kubek z zimną już herbatą, a w mojej głowie kłębiły się myśli. Zosia, moja córeczka, płakała w swoim pokoju. Była chora, a ja od tygodnia nie spałam po nocach. Potrzebowałam pomocy. Potrzebowałam jej.
– Mamo, to tylko kilka godzin – próbowałam jeszcze raz. – Muszę iść do pracy, nie mam już urlopu. Zosia naprawdę potrzebuje kogoś, kto przy niej zostanie.
Teściowa spojrzała na mnie z wyraźnym zniecierpliwieniem.
– Powiedziałam już, że nie dam rady. Jestem zmęczona. Mam swoje lata.
Zacisnęłam zęby. W głowie miałam obraz sprzed tygodnia: ta sama kobieta, moja teściowa, śmiejąca się i bawiąca z maleńką Hanią – córką swojej córki, Agaty. Wtedy miała czas, energię i uśmiech na twarzy. Dla naszej Zosi nie miała nic.
Wieczorem opowiedziałam o wszystkim Michałowi. Siedział na kanapie, patrzył w pustkę.
– Może mama naprawdę nie daje rady? – próbował tłumaczyć.
– Michał, widziałam ją u Agaty. Biegała za Hanią po całym mieszkaniu! – głos mi się załamał. – Dla niej potrafi być babcią na pełen etat, a dla naszej córki nie ma nawet godziny?
Michał milczał długo. W końcu zobaczyłam łzę spływającą po jego policzku. Pierwszy raz widziałam go płaczącego przez własną matkę.
– Nie rozumiem tego – wyszeptał. – Przecież Zosia to też jej wnuczka.
W naszym domu zapanowała cisza pełna żalu i niedopowiedzeń. Każdy dzień przynosił kolejne pytania bez odpowiedzi. Dlaczego? Co takiego zrobiłam? Czy to przez mnie? Czy może przez Michała?
Zaczęłam analizować wszystko od początku. Nasz ślub był skromny, bo nie chcieliśmy wielkiej uroczystości. Teściowa była wtedy rozczarowana – „Agata miała wesele z prawdziwego zdarzenia”, powtarzała przy każdej okazji. Kiedy zaszłam w ciążę, nie było gratulacji ani łez wzruszenia. Było tylko krótkie „No to się zacznie”.
Zosia przyszła na świat w listopadzie. Było zimno i szaro, a ja czułam się samotna jak nigdy dotąd. Moja mama mieszkała daleko i mogła przyjeżdżać tylko od czasu do czasu. Teściowa mieszkała pięć przystanków tramwajem od nas – a jednak zawsze była zajęta.
Pewnego dnia spotkałam ją przypadkiem na rynku.
– O, Marto! – uśmiechnęła się szeroko, niosąc torbę pełną zakupów. – Wiesz, Hania dziś pierwszy raz powiedziała „baba”! Musisz zobaczyć filmik!
Patrzyłam na nią i czułam, jak coś we mnie pęka.
– A Zosia? – zapytałam cicho. – Ostatnio bardzo choruje…
– No widzisz, dzieci teraz takie delikatne… Ale ja już nie mam zdrowia na te choroby – machnęła ręką i poszła dalej.
Wróciłam do domu i długo płakałam w łazience, żeby Zosia nie słyszała.
Z czasem zaczęłam unikać spotkań rodzinnych. Michał próbował rozmawiać z matką.
– Mamo, dlaczego tak jest? Czemu dla Hani masz czas i siłę, a dla Zosi nie?
Teściowa wzruszała ramionami.
– Agata jest sama, jej mąż ciągle w delegacjach… Ona mnie potrzebuje bardziej.
– A Marta? My? – Michał był coraz bardziej zdesperowany.
– Wy sobie poradzicie – odpowiedziała krótko.
Czułam się coraz bardziej niewidzialna. Każda rozmowa kończyła się kłótnią lub milczeniem. Michał zamknął się w sobie, coraz częściej wychodził z domu pod pretekstem pracy.
Pewnego dnia Zosia zapytała:
– Mamo, dlaczego babcia nie przychodzi do mnie?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Jak wytłumaczyć dziecku niesprawiedliwość dorosłych?
W końcu postanowiłam porozmawiać z Agatą.
– Słuchaj, czy mama naprawdę tak bardzo ci pomaga? – zapytałam ostrożnie.
Agata spojrzała na mnie zaskoczona.
– Tak… Ale przecież ty masz Michała! On jest świetnym ojcem…
– Ale ja też potrzebuję wsparcia…
Agata wzruszyła ramionami.
– Może mama po prostu czuje się bardziej potrzebna u mnie? Nie wiem…
Wracałam do domu z poczuciem klęski. Próbowałam wszystkiego: rozmów, próśb, tłumaczeń. Nic nie działało.
W święta Bożego Narodzenia teściowa przyszła do nas na chwilę – tylko po to, by zostawić prezent dla Zosi i natychmiast pojechać do Agaty na wigilię.
Zosia patrzyła za nią przez okno i pytała:
– Mamo, czy babcia mnie kocha?
Przytuliłam ją mocno i poczułam łzy na policzkach.
Czasem myślę, że ta niesprawiedliwość nigdy się nie skończy. Że zawsze będziemy tą „drugą” rodziną. Że Zosia będzie dorastać z poczuciem bycia mniej ważną.
Czy można nauczyć dziecko radzić sobie z odrzuceniem przez najbliższych? Czy kiedykolwiek pogodzę się z tym, że miłość w rodzinie nie zawsze jest równa? Co wy byście zrobili na moim miejscu?