Kiedy Dziadek Zamieszkał z Nami: Pięć Miesięcy, Które Zmieniły Wszystko
— Nie mam już dokąd pójść, Aniu. — głos teścia brzmiał w słuchawce cicho, niemal błagalnie. Stałam w kuchni, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Za ścianą dzieci kłóciły się o pilota, a mąż, Michał, próbował ich uciszyć. W jednej chwili cały mój świat zwęził się do tego jednego zdania.
Nie miałam czasu na długie rozważania. — Oczywiście, tato. Przyjedź jutro rano — odpowiedziałam, choć w środku czułam narastający niepokój. Wiedziałam, że to nie będzie łatwe. Nasze dwupokojowe mieszkanie na warszawskim Ursynowie ledwo mieściło naszą czwórkę. Teraz miało nas być pięcioro.
Teść, pan Zbigniew, pojawił się następnego dnia z jedną walizką i torbą pełną leków. Michał przywitał go z wymuszoną serdecznością, dzieci były ciekawe, ale szybko wróciły do swoich spraw. Ja… ja czułam się jak intruz we własnym domu.
Pierwsze dni były pełne napięcia. Dziadek miał swoje przyzwyczajenia: wstawał o piątej rano i głośno parzył kawę, narzekał na hałas dzieci i wiecznie otwarte okno w kuchni. Michał coraz częściej wychodził do pracy wcześniej i wracał później. Ja próbowałam być miła, ale czułam, jak narasta we mnie frustracja.
— Aniu, czy musisz tyle soli sypać do zupy? — zapytał któregoś dnia teść, patrząc na mnie znad talerza.
— Tak gotuję od lat — odpowiedziałam chłodno.
— Twoja teściowa gotowała inaczej…
Zacisnęłam zęby. Nie chciałam kolejnej kłótni przy dzieciach.
Wieczorami leżałam obok Michała i szeptałam: — Ile to jeszcze potrwa? Przecież nie damy rady tak żyć.
— To mój ojciec… Nie mogę go zostawić — odpowiadał bezradnie.
Z czasem zaczęły wychodzić na jaw stare rany. Michał coraz częściej unikał rozmów z ojcem. Pewnego wieczoru usłyszałam ich kłótnię:
— Nigdy nie byłeś dla mnie ojcem! — krzyknął Michał.
— A ty nigdy nie chciałeś mnie słuchać! — odparł dziadek.
Siedziałam wtedy w kuchni i płakałam po cichu, bo nie wiedziałam już, jak to wszystko poskładać.
Najgorzej było w święta. Stół był za mały, choinka ledwo się mieściła w kącie. Dziadek upierał się przy tradycjach: opłatku, kolędach, nawet barszcz musiał być taki jak u niego w domu. Dzieci przewracały oczami, Michał milczał. W końcu nie wytrzymałam:
— Może spróbujemy zrobić coś po swojemu? — zaproponowałam nieśmiało.
Dziadek spojrzał na mnie z wyrzutem:
— U mnie w domu zawsze było po mojemu. Ale to już nie mój dom…
Po tej rozmowie przez kilka dni prawie się do siebie nie odzywaliśmy. Czułam się winna i jednocześnie wściekła. Przecież starałam się jak mogłam!
Pewnego wieczoru usiadłam z dziadkiem przy herbacie. Było już późno, dzieci spały, Michała jeszcze nie było.
— Panie Zbyszku… — zaczęłam niepewnie. — Wiem, że jest panu ciężko. Nam wszystkim jest ciężko…
Dziadek spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
— Straciłem wszystko, Aniu. Dom, żonę… Syn mnie nie rozumie. Ty próbujesz, ale wiem, że ci przeszkadzam.
— Nie przeszkadza pan… tylko… musimy się jakoś dogadać.
Wtedy opowiedział mi o swoim dzieciństwie na wsi pod Radomiem. O ojcu alkoholiku i matce, która całe życie pracowała w polu. O tym, jak obiecał sobie być lepszym ojcem niż jego własny tata — i jak mu się to nie udało.
Siedzieliśmy długo w ciszy. Po raz pierwszy zobaczyłam w nim nie tylko surowego starca, ale człowieka z własnymi ranami.
Od tamtej pory coś się zmieniło. Zaczęliśmy rozmawiać więcej — o przeszłości, o tym co boli. Michał powoli otwierał się na ojca. Dzieci zaczęły spędzać z dziadkiem więcej czasu: grały w warcaby, słuchały jego opowieści o PRL-u i starych samochodach.
Ale nie wszystko było łatwe. Pewnego dnia znalazłam dziadka płaczącego w łazience.
— Co się stało? — zapytałam delikatnie.
— Boję się… Boję się być ciężarem…
Przytuliłam go wtedy pierwszy raz.
W marcu dziadek trafił do szpitala z powodu zapalenia płuc. Przez tydzień dom był pusty i cichy jak nigdy wcześniej. Michał codziennie jeździł do ojca, a ja modliłam się po cichu o cud.
Wrócił do nas słabszy, ale pogodniejszy. Powiedział wtedy:
— Dziękuję wam za wszystko. Nawet jeśli czasem było trudno…
W maju znalazł miejsce w domu opieki niedaleko nas. Odwiedzamy go co tydzień. Dzieci pytają: — Kiedy znów dziadek przyjdzie na obiad?
Czasem myślę o tych pięciu miesiącach jak o burzy, która przewróciła wszystko do góry nogami — ale potem oczyściła powietrze.
Czy można nauczyć się kochać kogoś na nowo? Czy bliskość zawsze musi boleć? Może właśnie wtedy rodzi się prawdziwa rodzina…