Kiedy córka mojego partnera zburzyła mój świat – szczera spowiedź Laury
– Znowu zabrałaś moje słuchawki?! – wrzasnęła Julia, trzaskając drzwiami mojego pokoju. W tej chwili miałam ochotę zniknąć. Siedziałam na łóżku, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. To był kolejny wieczór, kiedy czułam się jak intruz we własnym domu.
Michał, mój partner, próbował łagodzić sytuację. – Julia, proszę cię, porozmawiajmy spokojnie. Laura niczego ci nie zabrała – tłumaczył, ale jego głos był zmęczony i bezsilny. Julia patrzyła na mnie z pogardą, jakbym była złodziejką jej ojca, jej dzieciństwa, jej miejsca.
Nie tak wyobrażałam sobie życie z mężczyzną, którego kocham. Kiedy poznałam Michała, był wdowcem od dwóch lat. Jego córka miała wtedy trzynaście lat i mieszkała z babcią. Przez pierwsze miesiące naszej relacji Julia pojawiała się u nas tylko na weekendy – cicha, zamknięta w sobie, nieufna. Myślałam, że z czasem się otworzy. Myliłam się.
Wszystko zmieniło się w zeszłym roku, kiedy babcia Julii poważnie zachorowała. Julia musiała zamieszkać z nami na stałe. Od tamtej pory nasz dom stał się polem bitwy. Każda rozmowa kończyła się kłótnią. Każdy gest był podejrzany. Każde spojrzenie – oskarżeniem.
Pamiętam pierwszy raz, kiedy Julia powiedziała mi prosto w twarz: – Nienawidzę cię. Ukradłaś mi tatę. Chciałam odpowiedzieć, że to nieprawda, że kocham jej ojca i chciałabym być dla niej wsparciem. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Poczułam się winna, choć nie wiedziałam nawet za co.
Michał próbował być mediatorem, ale coraz częściej widziałam w jego oczach rezygnację. – Daj jej czas – powtarzał. – Ona tęskni za mamą, za babcią…
Ale ile czasu można czekać? Ile razy można przymykać oczy na złośliwości? Na wywracanie oczami? Na trzaskanie drzwiami? Na to, że Julia przestawia moje rzeczy, wyrzuca moje kosmetyki do kosza, a nawet raz… rozdarła moją ulubioną sukienkę.
Zaczęłam się wycofywać. Coraz częściej wracałam późno z pracy, żeby nie musieć patrzeć na Julii minę. Unikałam wspólnych kolacji. Przestałam rozmawiać z Michałem o swoich uczuciach – bałam się, że uzna mnie za egoistkę.
Pewnego wieczoru usłyszałam przez przypadek rozmowę Michała z Julią:
– Tato, czemu ona tu mieszka? Nie możesz jej wyrzucić?
– Julia, Laura jest moją partnerką. Kocham ją.
– Ale ja jej nienawidzę! Przez nią wszystko jest do bani!
Zacisnęłam pięści tak mocno, że aż zabolały mnie palce. Poczułam się jak piąte koło u wozu. Jak ktoś zbędny.
Próbowałam rozmawiać z Julią. – Może pójdziemy razem na spacer? Albo do kina?
– Nie chcę! – syknęła i odwróciła się na pięcie.
Zaczęłam mieć koszmary. Śniło mi się, że Michał odchodzi ode mnie przez Julię. Że zostaję sama w pustym mieszkaniu pełnym jej rzeczy.
W pracy przestałam się uśmiechać. Koleżanki pytały: – Laura, wszystko w porządku?
– Tak, po prostu jestem zmęczona – kłamałam.
W końcu nie wytrzymałam i wybuchłam przy Michału:
– Ja już nie mogę! Ona mnie nienawidzi! Czuję się jak intruz we własnym domu!
Michał objął mnie bezradnie:
– Wiem… Ale co mam zrobić? To moja córka…
Wtedy po raz pierwszy poczułam prawdziwy strach. Strach przed utratą Michała. Przed samotnością. Przed tym, że nigdy nie będę miała prawdziwej rodziny.
Zaczęliśmy chodzić na terapię rodzinną. Julia nie chciała rozmawiać z psychologiem – milczała przez całe spotkania albo ostentacyjnie patrzyła w telefon.
Czasem miałam ochotę spakować walizkę i po prostu wyjść. Ale coś mnie trzymało – może nadzieja, że kiedyś będzie lepiej? Może miłość do Michała?
Najgorsze były święta Bożego Narodzenia. Julia demonstracyjnie nie przyszła do stołu wigilijnego. Siedziała zamknięta w swoim pokoju i płakała. Michał próbował ją przekonać:
– Córeczko, chodź do nas…
Ale ona tylko krzyczała:
– Nie chcę! Nie chcę jej widzieć!
Wtedy po raz pierwszy zapłakałam przy wszystkich. Mama Michała przytuliła mnie i powiedziała cicho:
– Ona kiedyś zrozumie…
Ale ja już w to nie wierzyłam.
Minęły kolejne miesiące. Julia zaczęła coraz częściej wychodzić z domu, wracała późno, czasem nie odbierała telefonu przez kilka godzin. Michał był coraz bardziej zestresowany i rozdrażniony.
Pewnego dnia zadzwonił telefon ze szkoły – Julia została przyłapana na paleniu papierosów za budynkiem szkoły. Michał był załamany:
– Laura, ja już nie wiem co robić…
Przytuliłam go mocno:
– Może ona po prostu potrzebuje pomocy? Może czuje się tak samo zagubiona jak my?
To był pierwszy raz od dawna, kiedy poczułam, że jesteśmy razem po tej samej stronie barykady.
Zaczęliśmy rozmawiać z Julią inaczej – mniej o obowiązkach i zakazach, więcej o uczuciach i lękach. Było ciężko, ale powoli coś zaczynało się zmieniać.
Dziś wiem jedno: patchworkowa rodzina to nie bajka o Kopciuszku i dobrej macosze. To walka o każdy dzień normalności i szacunek dla cudzych granic.
Czasem pytam siebie: czy warto było walczyć o ten dom? Czy można pokochać dziecko swojego partnera tak samo jak własne? A może najważniejsze to po prostu nie przestawać próbować…
Co Wy o tym myślicie? Czy ktoś z Was przeżył podobną historię?