Babcia i Dziadek Mają Żal, Że Nie Odwiedzamy Ich z Dziećmi – Ale Nie Rozumieją, Dlaczego Nie Możemy Im Pozwolić Karmić Ich Czymkolwiek

– Znowu nie przyjedziecie na niedzielny obiad? – głos mamy drżał przez telefon, a ja czułam, jak ściska mnie w gardle. Stałam w kuchni, patrząc na moją sześcioletnią Zosię, która układała puzzle na podłodze, i czteroletniego Antosia, bawiącego się autkami. – Mamo, przecież wiesz, że Zosia nie może jeść glutenu, a Antoś ma silną alergię na mleko. To nie jest nasz wymysł – próbowałam tłumaczyć po raz setny.

– Ale przecież trochę masła jej nie zaszkodzi! – usłyszałam z drugiej strony. – Kiedyś dzieci jadły wszystko i żyły! – dodał tata, który zawsze podsłuchiwał nasze rozmowy z drugiego pokoju.

Zacisnęłam powieki. Przypomniałam sobie ostatnią wizytę u rodziców. Mama upiekła sernik „specjalnie dla dzieci”, zapewniając mnie, że „tym razem wszystko jest bezpieczne”. Zosia po jednym kęsie dostała wysypki, a Antoś płakał całą noc z bólu brzucha. Spędziliśmy pół nocy na pogotowiu. Wtedy obiecałam sobie: nigdy więcej.

Ale rodzice nie rozumieli. Dla nich byłam przewrażliwioną matką, która odbiera im radość z bycia dziadkami. – Kiedyś to się dzieci hartowało! – powtarzał tata. – A wy teraz tylko te diety i diety…

Czułam się rozdarta. Z jednej strony tęskniłam za rodzinnym ciepłem, zapachem rosołu w niedzielę, śmiechem przy stole. Z drugiej – strach o zdrowie dzieci paraliżował mnie za każdym razem, gdy przekraczałam próg rodzinnego domu.

Mąż, Tomek, próbował mnie wspierać. – Kochanie, to nie twoja wina. Oni muszą zrozumieć, że to nie są fanaberie. Ale ja wiedziałam, że dla moich rodziców to był cios w serce. Mama płakała do słuchawki: – Czy już nigdy nie zobaczę wnuków? Czy naprawdę nie możemy być rodziną?

Próbowałam wszystkiego: tłumaczeń, wydrukowanych list produktów zakazanych, gotowania własnych potraw i przywożenia ich ze sobą. Ale zawsze kończyło się tak samo: „No przecież tylko troszkę…”, „Nie przesadzaj”, „Dzieci muszą próbować różnych rzeczy”.

Pewnego dnia mama zadzwoniła z nowym pomysłem: – Przyjedźcie na kawę, nic nie będziemy jeść! Tylko posiedzimy razem.

Zgodziłam się. Spakowałam dzieci, zabrałam ich ulubione przekąski i ruszyliśmy do rodziców. Przez pierwsze pół godziny było cudownie: dzieci bawiły się z dziadkiem, mama pokazywała Zosi stare zdjęcia. Nagle zobaczyłam, jak mama wyciąga z szafki czekoladki.

– Mamo! – krzyknęłam ostrzej niż chciałam. – Przecież mówiłaś…

– Ale to tylko jedna! – obruszyła się mama. – Nie możesz im wszystkiego zabronić!

Zosia spojrzała na mnie z wyrzutem: – Mamo, dlaczego babcia się złości?

Wyszliśmy szybciej niż planowałam. W samochodzie płakałam razem z dziećmi.

Wieczorem zadzwonił tata: – Może przesadziliśmy… Ale wiesz, jak trudno nam to wszystko zrozumieć? Kiedyś dzieci jadły chleb ze smalcem i nikt nie miał alergii!

– Tato, świat się zmienił. To nie jest kwestia wyboru. To kwestia zdrowia moich dzieci.

Cisza po drugiej stronie była ciężka jak ołów.

Od tamtej pory nasze kontakty stały się rzadsze. Rodzice obrażeni, dzieci pytające o dziadków. Ja rozdarta między lojalnością wobec własnych rodziców a miłością do dzieci.

Czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy jestem złą córką? Czy można być dobrym dzieckiem i dobrym rodzicem jednocześnie?

Czy ktoś z was też czuje ten rozdarcie? Jak pogodzić miłość do rodziny z troską o zdrowie najbliższych?