Moja teściowa wie lepiej: Jak matka mojej żony przejęła nasze życie
— Nie rozumiesz, Paweł! Mama mówi, że to nie jest dobry pomysł — głos Ani drżał, a jej oczy uciekały w bok, jakby szukała wsparcia w niewidzialnej obecności swojej matki.
Stałem w kuchni, trzymając w ręku ulotkę o kredycie hipotecznym. To miał być nasz pierwszy krok do samodzielności — własne mieszkanie, bez wiecznego doglądania przez rodziców. Ale od tygodni każda rozmowa kończyła się tak samo: „Mama mówi…”, „Mama uważa…”, „Mama by się nie zgodziła…”.
— Aniu, to nasze życie. Chcę, żebyśmy sami decydowali — powiedziałem cicho, choć w środku aż kipiałem ze złości.
Odpowiedziała mi cisza. Wiedziałem już, że przegrałem kolejną bitwę z niewidzialnym przeciwnikiem — moją teściową, panią Grażyną.
Kiedy poznaliśmy się z Anią na studiach w Krakowie, była pełna życia, spontaniczna, niezależna. Zakochałem się w jej śmiechu i tym błysku w oku, który mówił: „Nic mnie nie zatrzyma”. Jej mama pojawiała się tylko w opowieściach — zawsze troskliwa, zawsze gotowa pomóc. Nie widziałem wtedy czerwonych flag. Może nie chciałem ich widzieć?
Po ślubie zamieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu na Prądniku. Pierwsze tygodnie były cudowne — wspólne gotowanie, planowanie przyszłości, długie rozmowy do późna. Ale potem zaczęły się telefony. Najpierw raz dziennie, potem kilka razy. Ania rozmawiała z mamą o wszystkim: co ugotować na obiad, jak wyprasować koszulę, czy powinniśmy kupić nową kanapę.
Początkowo mnie to bawiło. Myślałem: „Z czasem dorośnie do samodzielności”. Ale zamiast tego jej zależność tylko rosła. Każda większa decyzja wymagała konsultacji z panią Grażyną. Nawet wybór koloru zasłon nie mógł się odbyć bez jej akceptacji.
Pewnego wieczoru wróciłem do domu i zobaczyłem teściową siedzącą na naszym kanapie.
— Pawełku, musimy porozmawiać — zaczęła tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Ania jest jeszcze młoda, nie powinniście się spieszyć z kredytem. Ja wiem lepiej, co dla was dobre.
Zacisnąłem pięści pod stołem. Chciałem krzyczeć, ale wiedziałem, że to nic nie da. Ania patrzyła na mnie błagalnie, jakby prosiła: „Nie rób sceny”.
Od tamtej pory wizyty teściowej stały się normą. Wpadała bez zapowiedzi, przestawiała meble, krytykowała moje gotowanie („Pawełku, kto tak przypala schabowe?”), poprawiała Ani fryzurę („Dziecko, wyglądasz na zmęczoną — może Paweł cię za mało wspiera?”).
Z czasem zacząłem unikać domu. Zostawałem dłużej w pracy, spotykałem się z kolegami. Czułem się jak gość we własnym życiu. Nasze rozmowy z Anią stawały się coraz krótsze i bardziej napięte.
— Czemu nie możesz być bardziej jak mój tata? On zawsze słuchał mamy — rzuciła kiedyś Ania podczas kłótni.
— Bo nie po to się żeniłem, żeby mieć dwie matki! — wybuchłem.
Wtedy pierwszy raz zobaczyłem łzy w jej oczach. Przez chwilę poczułem wyrzuty sumienia, ale zaraz potem przyszła złość: czemu zawsze ja mam ustępować?
Wkrótce pojawił się kolejny problem: dzieci. Ja chciałem poczekać jeszcze rok lub dwa — ustabilizować sytuację finansową, może kupić mieszkanie. Ale pani Grażyna miała inne plany.
— Aniu, nie odkładajcie tego! Ja już bym chciała wnuka! — powtarzała przy każdej okazji.
Ania zaczęła naciskać. Czułem się osaczony — jakbyśmy byli tylko pionkami w grze prowadzonej przez teściową.
Pewnego dnia wróciłem wcześniej do domu i usłyszałem rozmowę przez drzwi sypialni:
— Mamo, Paweł znowu się upiera przy swoim… Ja już nie wiem, co robić…
— Dziecko, musisz go postawić do pionu! On musi wiedzieć, kto tu rządzi!
Zamarłem. Wtedy coś we mnie pękło.
Wieczorem usiedliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole.
— Aniu, musimy porozmawiać. Tak dalej być nie może. Kocham cię, ale nie mogę żyć w trójkącie z twoją mamą.
Patrzyła na mnie długo w milczeniu.
— Nie rozumiesz… Ona chce dla nas dobrze…
— Ale ja chcę mieć żonę, a nie drugą matkę! Chcę podejmować decyzje razem z tobą, a nie z twoją mamą!
Przez chwilę myślałem, że coś do niej dotarło. Ale następnego dnia znalazłem na stole kartkę: „Pojechałam do mamy. Muszę to przemyśleć”.
Mijały dni. Dzwoniłem do niej — nie odbierała. Pisałem SMS-y — bez odpowiedzi. W końcu pojechałem do teściów.
Drzwi otworzyła mi pani Grażyna.
— Ania nie chce cię widzieć — powiedziała chłodno. — Może powinieneś dać jej trochę czasu?
Wróciłem do pustego mieszkania i po raz pierwszy od dawna pozwoliłem sobie na łzy.
Minęły dwa tygodnie zanim Ania wróciła. Była inna — cicha, zamknięta w sobie.
— Przepraszam… Nie umiem wybrać między tobą a mamą…
Nie wiedziałem już, co powiedzieć. Czy można kochać kogoś i jednocześnie czuć do niego żal? Czy można budować wspólne życie, gdy ktoś trzeci ciągle pociąga za sznurki?
Dziś siedzę sam przy tym samym kuchennym stole i zastanawiam się: czy to ja jestem egoistą? Czy może każdy ma prawo walczyć o swoje miejsce w związku? Jak długo można żyć w cieniu cudzych oczekiwań?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy warto walczyć o miłość za wszelką cenę?