„On nie chce się ze mną ożenić, choć noszę jego dziecko” – dramatyczna rodzinna niedziela, która zmieniła wszystko
– Nie rozumiesz, Gabor! – krzyknęłam przez łzy, wbijając wzrok w talerz z zimną już zupą pomidorową. – Noszę twoje dziecko, a ty… ty nawet nie chcesz o mnie zawalczyć!
W salonie panowała napięta cisza. Ilona, matka Gabora, siedziała wyprostowana jak struna, z zaciśniętymi ustami i spojrzeniem pełnym pogardy. László, jego ojciec, bezradnie przesuwał palcami po brzegu szklanki. Gabor patrzył w okno, jakby za szybą czekało na niego wybawienie.
– Marto, nie dramatyzuj – odezwała się Ilona lodowatym tonem. – Gabor jest dorosły. Wie, co robi. Ślub to nie jest rozwiązanie każdego problemu.
– Ale to nie jest problem! – wybuchłam. – To nasze dziecko! Nasza rodzina!
Gabor w końcu odwrócił się do mnie. Jego oczy były zmęczone, jakby od tygodni nie spał.
– Nie jestem gotowy na ślub – powiedział cicho. – Przepraszam, Marto. Kocham cię, ale…
Zamarłam. Słowo „ale” zawisło w powietrzu jak wyrok. Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystkim i wybiec z tego domu, ale coś mnie powstrzymało. Może to był strach przed samotnością? Może nadzieja, że jeszcze się opamięta?
László chrząknął i spojrzał na syna:
– Gaborze, musisz wziąć odpowiedzialność. To nie jest zabawa. Marta zasługuje na szacunek.
Ilona natychmiast się wtrąciła:
– László, nie przesadzaj! Dziś nikt już nie musi brać ślubu tylko dlatego, że kobieta jest w ciąży. Marta wiedziała, na co się pisze.
Poczułam się tak, jakby ktoś mnie spoliczkował. Czy naprawdę byłam dla nich tylko „kobietą w ciąży”, a nie partnerką ich syna?
Przypomniałam sobie nasze początki – te długie spacery po Plantach, rozmowy do rana o marzeniach i planach na przyszłość. Gabor zawsze był czuły i troskliwy. Kiedy powiedziałam mu o ciąży, uśmiechnął się szeroko i przytulił mnie mocno. Wtedy wierzyłam, że wszystko będzie dobrze.
Ale od kilku tygodni coś się zmieniło. Unikał rozmów o przyszłości, coraz częściej wracał późno z pracy. Kiedy pytałam o ślub, zbywał mnie żartami albo milczeniem.
A teraz siedział przede mną i mówił: „Nie jestem gotowy”.
– To kiedy będziesz gotowy? – zapytałam drżącym głosem. – Kiedy nasze dziecko pójdzie do szkoły? Kiedy ja już nie będę miała siły walczyć?
Gabor spuścił głowę.
Ilona westchnęła teatralnie:
– Marta, może powinnaś trochę ochłonąć. Ciąża to nie powód do szantażu emocjonalnego.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Wstałam gwałtownie od stołu.
– To nie jest szantaż! Chcę tylko poczucia bezpieczeństwa dla siebie i naszego dziecka!
László podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu.
– Marta, rozumiem cię. Ale czasem ludzie potrzebują czasu…
Spojrzałam na niego z rozpaczą:
– A jeśli tego czasu nigdy nie będzie?
Wyszłam z salonu i zamknęłam się w łazience. Oparłam się o zimne kafelki i pozwoliłam łzom płynąć swobodnie. W głowie kłębiły mi się myśli: co teraz? Czy powinnam zostać i czekać? Czy odejść i zacząć wszystko od nowa?
Mama zawsze mówiła: „Nie pozwól nikomu decydować za ciebie”. Ale jak podjąć decyzję, kiedy serce rozdziera ból?
Po kilku minutach usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
– Marta… to ja – głos Gabora był stłumiony. – Możemy porozmawiać?
Otworzyłam drzwi. Stał przede mną blady i wystraszony chłopak, a nie mężczyzna, którego pokochałam.
– Przepraszam – wyszeptał. – Boję się. Nie wiem, czy będę dobrym mężem… ojcem…
– Ja też się boję – odpowiedziałam szczerze. – Ale chcę spróbować. Razem.
Patrzył na mnie długo w milczeniu.
– Daj mi czas – poprosił cicho.
Zamknęłam oczy. Ile jeszcze czasu mogę mu dać?
Wieczorem wracałam do domu sama. W brzuchu czułam pierwsze delikatne ruchy dziecka – przypomnienie, że już nigdy nie będę sama.
Przez kolejne dni Gabor dzwonił rzadziej niż zwykle. Ilona przysłała mi SMS-a: „Mam nadzieję, że przemyślisz swoje zachowanie”. László zadzwonił raz, pytając czy czegoś nie potrzebuję.
Czułam się rozdarta między miłością a dumą. Z jednej strony chciałam walczyć o naszą rodzinę, z drugiej – bałam się być tą jedyną osobą, której naprawdę zależy.
Pewnego wieczoru usiadłam przy kuchennym stole z kartką papieru i zaczęłam pisać list do Gabora:
„Chciałam tylko poczucia bezpieczeństwa i szacunku. Chciałam być twoją żoną nie dlatego, że muszę, ale dlatego, że tego pragniesz. Jeśli naprawdę mnie kochasz – pokaż mi to czynami, nie słowami.”
Nie wysłałam tego listu. Schowałam go do szuflady razem z marzeniami o białej sukni i wspólnym domu.
Dziś mija miesiąc od tamtej niedzieli. Jestem sama, ale silniejsza niż kiedykolwiek. Zaczynam wierzyć, że mogę być dobrą mamą nawet bez ślubu i wsparcia Gabora.
Czasem zastanawiam się: czy lepiej być samotną matką niż żoną kogoś, kto nie potrafi kochać naprawdę? Czy warto czekać na kogoś, kto sam nie wie czego chce?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu?