Mąż odszedł bez słowa. Po trzydziestu latach małżeństwa zostałam sama – czy można jeszcze zaufać drugiemu człowiekowi?

Pamiętam ten dzień tak wyraźnie, jakby wydarzył się wczoraj. Była sobota, pachniało świeżo zaparzoną kawą, a na stole stał talerz z jeszcze ciepłymi bułkami. Wyszłam na chwilę do ogrodu, żeby zerwać kilka gałązek mięty, i gdy wróciłam, jego już nie było. Zostawił otwartą szafę, pustą półkę na buty i ciszę, której nie da się opisać. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ta cisza zostanie ze mną na długie miesiące.

Z początku myślałam, że to żart. Może wyszedł po gazetę, może do sąsiada, może… Ale minęła godzina, potem dwie, a telefon milczał. Zaczęłam dzwonić – najpierw spokojnie, potem coraz bardziej nerwowo. „Tomek, gdzie jesteś? Odezwij się, proszę.” Nic. Próbowałam jeszcze raz, i jeszcze. W końcu usiadłam na kanapie, patrząc na jego kubek z niedopitą kawą. Wtedy poczułam, jak coś we mnie pęka.

Przez pierwsze dni żyłam jak w amoku. Dzwoniłam do jego siostry, do kolegi z pracy, nawet do jego matki, choć od lat nie utrzymywaliśmy kontaktu. Wszyscy byli zaskoczeni, nikt nic nie wiedział. „Może się pokłóciliście?” – pytała Basia, moja przyjaciółka. „Nie, nie było żadnej kłótni. Było… zwyczajnie. Jak zawsze.”

Ale czy na pewno? Zaczęłam analizować ostatnie miesiące. Tomek był coraz bardziej zamknięty w sobie, często wychodził wieczorami, tłumacząc się pracą albo spotkaniami z kolegami. Coraz rzadziej się śmiał, coraz mniej rozmawialiśmy. Ale przecież po trzydziestu latach małżeństwa to chyba normalne? Każdy ma swoje sprawy, swoje myśli.

W poniedziałek zadzwoniłam do jego pracy. „Pani Aniu, Tomek wziął urlop na żądanie. Nie powiedział, kiedy wróci.” Usłyszałam w słuchawce głos sekretarki. Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody.

Wieczorem przyszła nasza córka, Marta. „Mamo, co się dzieje? Tata nie odbiera telefonu, nie odpisuje na SMS-y.” Przytuliłam ją mocno, czując, że muszę być silna przynajmniej dla niej. Ale w środku czułam się jak dziecko, które zgubiło się na dworcu.

Mijały dni, a ja coraz bardziej pogrążałam się w rozpaczy. Przeglądałam nasze zdjęcia, czytałam stare listy, próbowałam znaleźć choćby cień odpowiedzi. Zaczęłam podejrzewać najgorsze – może miał romans? Może coś ukrywał? Może zachorował psychicznie?

Pewnego wieczoru, kiedy Marta już spała, zadzwonił telefon. Numer nieznany. Odebrałam z drżącymi rękami.

– Aniu… – usłyszałam jego głos. – Przepraszam. Nie mogę wrócić. Muszę być sam.

– Tomek, co się stało? Dlaczego? – łkałam do słuchawki.

– To nie twoja wina. Po prostu… nie potrafię już tak żyć. Przepraszam.

I rozłączył się.

Nie spałam całą noc. Rano zadzwoniłam do Marty do pracy i powiedziałam jej wszystko. Płakałyśmy razem, próbując zrozumieć, co się stało z naszym życiem.

Zaczęły się plotki. Sąsiadka z naprzeciwka, pani Zosia, zagadywała mnie na klatce schodowej: „A gdzie pan Tomek? Dawno go nie widziałam.” W sklepie ekspedientka patrzyła na mnie z litością. Czułam się jak bohaterka taniego serialu, tylko że to była moja rzeczywistość.

Po kilku tygodniach przyszło pismo od adwokata. Tomek wnosi o rozwód. Bez orzekania o winie. Bez podziału majątku. Po prostu – koniec. Przez trzydzieści lat dzieliliśmy wszystko: radości, smutki, kredyty, wakacje nad Bałtykiem, święta u teściów. A teraz miałam to wszystko oddać bez słowa?

Marta próbowała mnie pocieszać. „Mamo, może tata przechodzi kryzys wieku średniego? Może się zakochał?” Ale ja nie chciałam słuchać. Chciałam tylko, żeby wrócił i powiedział, że to był zły sen.

Zaczęłam chodzić do psychologa. Pani Ewa, ciepła kobieta po sześćdziesiątce, słuchała mnie cierpliwie.

– Pani Aniu, czasem ludzie odchodzą nie dlatego, że ktoś zawinił. Po prostu nie potrafią już być razem.

Ale ja nie chciałam tego słyszeć. Chciałam znaleźć winnego. Siebie? Jego? Kogoś trzeciego?

Któregoś dnia Marta przyszła do mnie z wiadomością.

– Mamo, widziałam tatę na mieście. Był z jakąś kobietą. Wyglądał… inaczej. Młodziej. Szczęśliwiej.

Poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce. Zazdrość, wstyd, złość – wszystko naraz. Przez kilka dni nie mogłam patrzeć na siebie w lustrze. Czy byłam za stara? Za nudna? Za bardzo skupiona na domu?

Zaczęłam pisać listy do Tomka. Nigdy ich nie wysłałam. Pisałam o tym, jak bardzo mnie zranił, jak bardzo go kochałam, jak bardzo się boję przyszłości. Pisałam o naszej pierwszej randce na Plantach, o narodzinach Marty, o wspólnych wakacjach w Zakopanem. O tym, że nie umiem żyć sama.

Minęły miesiące. Przestałam czekać na jego powrót. Zaczęłam wychodzić z domu, spotykać się z koleżankami, chodzić na spacery. Powoli uczyłam się żyć na nowo. Ale wciąż budziłam się w nocy z pytaniem: „Dlaczego?”

Pewnego dnia zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam Tomka. Stał z bukietem tulipanów, zmęczony, postarzały.

– Aniu, przepraszam. Chciałem tylko powiedzieć, że… dziękuję za wszystko. I że życzę ci szczęścia.

Patrzyłam na niego długo. Nie płakałam już. Nie prosiłam o powrót. Po prostu zamknęłam drzwi.

Dziś wiem, że życie potrafi złamać nawet najtwardszych. Ale wiem też, że można się podnieść. Zbudować siebie na nowo. Tylko czy można jeszcze kiedyś zaufać drugiemu człowiekowi? Czy po takiej zdradzie można jeszcze uwierzyć w miłość?