Była teściowa żąda połowy pieniędzy ze sprzedaży mieszkania – czy powinnam się poddać? Moja historia walki o własne życie

– Nie zamierzam odpuścić, Aniu. To mieszkanie należało do mojego syna, a pośrednio i do mnie – głos pani Haliny rozbrzmiewał w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak zatrzasnęłam za nią drzwi. Stałam w przedpokoju, z dłonią zaciśniętą na klamce, próbując złapać oddech. Czułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.

Mieszkanie na Pradze kupiliśmy z Tomkiem tuż po ślubie. Byliśmy młodzi, zakochani i naiwni. Pieniądze na wkład własny dali nam moi rodzice, resztę spłacaliśmy latami. Po rozwodzie Tomek wyjechał do Niemiec, zostawiając mnie z kredytem i wspomnieniami. Przez dwa lata walczyłam o każdy grosz, żeby nie stracić dachu nad głową. W końcu, kiedy sytuacja się ustabilizowała, postanowiłam sprzedać mieszkanie i zacząć od nowa. Myślałam, że to będzie mój nowy początek.

Ale wtedy pojawiła się pani Halina. Zawsze była kobietą o silnym charakterze – typowa matka Polka, która wie lepiej. Przez całe małżeństwo z Tomkiem czułam jej chłodne spojrzenie na każdym rodzinnym obiedzie. Po rozwodzie kontakt się urwał, aż do dziś.

– Połowa tych pieniędzy należy się mojej rodzinie – powtórzyła stanowczo podczas naszej rozmowy w kuchni. – To ja pożyczyłam wam na remont łazienki! To ja kupiłam wam lodówkę!

Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. – Pani Halino, przecież to były prezenty…

– Prezenty? – przerwała mi z pogardą. – Ty nawet nie wiesz, ile kosztuje życie! Gdyby nie mój Tomek, nie miałabyś niczego!

Wyszła trzaskając drzwiami, zostawiając mnie z poczuciem winy i wściekłością. Przez kolejne dni nie mogłam spać. W pracy byłam rozkojarzona, a wieczorami analizowałam każdy szczegół naszej rozmowy. Czy naprawdę powinnam oddać jej te pieniądze? Przecież to ja spłacałam kredyt sama przez dwa lata! To ja remontowałam mieszkanie po tym, jak Tomek wyjechał i przestał się odzywać.

Zadzwoniłam do mamy.

– Aniu, nie możesz się poddać – powiedziała stanowczo. – Ona zawsze była taka… roszczeniowa. Pamiętasz, jak na twoich urodzinach narzekała na tort?

Uśmiechnęłam się przez łzy. Mama miała rację, ale to nie zmieniało faktu, że czułam się osaczona.

Kilka dni później dostałam list polecony. Pani Halina wynajęła prawnika i żądała oficjalnie połowy pieniędzy ze sprzedaży mieszkania. Zaczęły się telefony od Tomka:

– Anka, daj spokój mojej matce… Ona jest już stara, nie chce się z tobą sądzić.

– To czemu ona mnie pozywa? – zapytałam przez zaciśnięte zęby.

– Bo myśli, że jej się coś należy…

– A ty co myślisz?

Po drugiej stronie zapadła cisza.

Wtedy poczułam się naprawdę samotna. Miałam wrażenie, że wszyscy są przeciwko mnie: była teściowa, były mąż, nawet niektórzy znajomi sugerowali, żebym „odpuściła dla świętego spokoju”. Ale ja nie chciałam już dłużej być tą, która zawsze ustępuje.

Znalazłam prawniczkę – panią Magdę z polecenia koleżanki z pracy. Spotkałyśmy się w jej małym biurze na Grochowie.

– Pani Aniu – powiedziała spokojnie po przejrzeniu dokumentów – pani była teściowa nie ma żadnych praw do tych pieniędzy. Mieszkanie było wspólnością majątkową pani i męża. Po rozwodzie przeszło na panią. Prezenty czy pomoc finansowa teściowej nie mają tu znaczenia.

Poczułam ulgę… ale tylko na chwilę. Bo wiedziałam, że sprawa nie skończy się na papierach.

Pani Halina zaczęła rozpuszczać plotki wśród sąsiadów i rodziny Tomka. Słyszałam od wspólnych znajomych:

– Słyszałem, że zabrałaś wszystko po rozwodzie…
– Podobno wyrzuciłaś Halinę z mieszkania…

Czułam się jak czarna owca. Nawet moja kuzynka Marta zaczęła mnie unikać.

W końcu przyszło wezwanie do sądu. Siedziałam na korytarzu z trzęsącymi się rękami. Pani Halina przyszła w czarnej garsonce i spojrzała na mnie z pogardą.

– Jeszcze zobaczysz – syknęła cicho.

W sądzie wszystko trwało krótko. Sędzia był rzeczowy:

– Nie widzę podstaw do roszczeń powódki – powiedział po wysłuchaniu obu stron.

Pani Halina wybiegła z sali płacząc i krzycząc: „Zniszczyłaś mi życie!”

Wyszłam na ulicę i poczułam… pustkę. Nie triumf, nie ulgę – tylko pustkę i smutek. Wiedziałam, że ta sprawa zostawi ślad na całe życie. Straciłam kontakt z rodziną Tomka, kilku znajomych odwróciło się ode mnie. Ale odzyskałam coś ważniejszego: poczucie własnej wartości.

Dziś mieszkam w nowym miejscu. Czasem budzę się w nocy i zastanawiam: czy mogłam postąpić inaczej? Czy warto było walczyć o swoje kosztem relacji? A może czasem trzeba być egoistką, żeby przetrwać?

A Wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy oddalibyście połowę pieniędzy dla świętego spokoju? Czy warto walczyć o swoje nawet wtedy, gdy wszyscy są przeciwko nam?