Kiedy moja córka przyszła do szpitala – historia o tym, jak łatwo można zranić własną matkę

– Mamo, musimy porozmawiać – usłyszałam, zanim jeszcze otworzyłam oczy. Głos Marty był chłodny, stanowczy, zupełnie inny niż ten, który pamiętałam z dzieciństwa. Leżałam na szpitalnym łóżku, otulona cienkim kocem, z igłą w żyle i sercem ściśniętym strachem. Przez chwilę udawałam, że śpię. Może jeśli nie odpowiem, ona po prostu wyjdzie? Ale Marta nie dawała za wygraną.

– Mamo, wiem, że nie śpisz. Proszę cię, nie uciekaj od rozmowy.

Otworzyłam oczy i spojrzałam na nią. Stała przy oknie, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Miała na sobie elegancki płaszcz i szalik w kratę – prezent ode mnie na zeszłe święta. Zawsze była taka poukładana, taka silna. A ja? Teraz byłam tylko starą kobietą w szpitalu, która nie potrafi już nawet sama się podnieść.

– O czym chcesz rozmawiać? – zapytałam cicho.

– O nas. O tym wszystkim… – urwała i odwróciła wzrok. – O tym, jak zawsze musiałam być tą odpowiedzialną. Jak nigdy nie mogłam być dzieckiem.

Zabolało. Bardziej niż ból po operacji biodra, bardziej niż samotność w czterech ścianach szpitalnej sali. Przez całe życie starałam się być dobrą matką. Po śmierci ojca Marty to ja dźwigałam wszystko: dom, rachunki, jej szkołę i marzenia. Czy naprawdę zrobiłam coś źle?

– Marto… – zaczęłam, ale ona przerwała mi ruchem ręki.

– Nie chcę słuchać tłumaczeń. Chcę tylko, żebyś wiedziała, jak się czułam. Jak czuję się teraz.

W jej oczach zobaczyłam łzy. Moja silna córka płakała przeze mnie. Próbowałam się podnieść, dotknąć jej dłoni, ale byłam zbyt słaba.

– Przepraszam – wyszeptałam. – Przepraszam za wszystko.

Marta westchnęła ciężko i usiadła na krześle obok łóżka.

– Wiesz, co jest najgorsze? Że kiedy tu przyszłam, miałam nadzieję, że będziemy mogły porozmawiać jak matka z córką. Ale ty zawsze byłaś taka… zamknięta w sobie. Zawsze musiałaś być silna. Nigdy nie pokazałaś mi słabości.

Poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach. Czy naprawdę byłam aż tak niedostępna? Czy moja siła była dla niej ciężarem?

– Bałam się – przyznałam szeptem. – Bałam się, że jeśli pokażę ci swoją słabość, to wszystko się rozpadnie. Że nie damy rady.

Marta spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– A ja przez całe życie myślałam, że nie mogę cię zawieść. Że muszę być idealna.

W tej chwili poczułam się tak bardzo winna. Przypomniały mi się wszystkie te chwile: jej pierwsza jedynka w szkole i moje milczenie; jej płacz po rozstaniu z chłopakiem i moje „będzie dobrze”; jej studia w Warszawie i moje dumne listy bez ani jednego słowa o tęsknocie.

– Marto…

– Nie mów nic więcej – przerwała mi cicho. – Chciałabym tylko wiedzieć… czy ty mnie w ogóle kochasz?

To pytanie rozdarło mnie na pół. Jak mogła w to wątpić? Przecież oddałabym za nią życie! Ale czy kiedykolwiek jej to powiedziałam? Czy kiedykolwiek ją przytuliłam bez powodu?

– Kocham cię – powiedziałam drżącym głosem. – Bardziej niż cokolwiek na świecie.

Marta spuściła głowę i przez chwilę milczałyśmy obie. W sali słychać było tylko cichy szum respiratora sąsiadki zza parawanu.

– Wiesz… – zaczęła Marta po dłuższej chwili – czasem mam wrażenie, że jesteśmy sobie zupełnie obce.

Zacisnęłam dłonie na kocu. Tak bardzo chciałam cofnąć czas, naprawić wszystko, przytulić ją mocno i powiedzieć: „Jestem z ciebie dumna”. Ale teraz leżałam tu, bezsilna i zależna od innych.

– Może jeszcze nie jest za późno – wyszeptałam.

Marta spojrzała na mnie z nadzieją w oczach. Po raz pierwszy od lat zobaczyłam w niej tę małą dziewczynkę, która kiedyś tuliła się do mnie po nocnych koszmarach.

– Chciałabym spróbować… – powiedziała cicho.

Wtedy do sali weszła pielęgniarka z tacą leków i nasza rozmowa została brutalnie przerwana. Marta szybko otarła łzy i wstała.

– Muszę już iść do pracy – powiedziała sztywno. – Ale przyjdę jutro.

Patrzyłam za nią długo po tym, jak zamknęły się za nią drzwi. W głowie miałam tysiące myśli: o tym, jak bardzo ją zawiodłam; o tym, jak trudno być matką; o tym, jak łatwo można zranić własne dziecko nawet wtedy, gdy chce się dla niego jak najlepiej.

Wieczorem przyszła do mnie sąsiadka z sali obok – pani Helena.

– Coś taka smutna, Zosiu? – zapytała troskliwie.

Opowiedziałam jej wszystko. O Martusi, o naszej rozmowie, o moim strachu przed słabością.

– Wiesz co? – powiedziała Helena po chwili milczenia. – Moja córka też mi kiedyś powiedziała, że byłam dla niej za twarda. Ale lepiej późno niż wcale próbować to naprawić.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i myślałam o wszystkich niewypowiedzianych słowach, o wszystkich niewysłanych listach i niewyrażonych uczuciach.

Następnego dnia Marta przyszła znowu. Tym razem usiadła bliżej mojego łóżka i bez słowa ujęła moją dłoń w swoją.

– Mamo… możemy zacząć od nowa?

Łzy popłynęły mi po policzkach. Przytuliłyśmy się pierwszy raz od lat tak naprawdę – mocno, bez lęku i bez udawania.

Dziś wiem jedno: czasem największą odwagą jest pokazanie własnej słabości przed tymi, których kochamy najbardziej.

Czy naprawdę trzeba czekać aż do szpitalnego łóżka, by powiedzieć „kocham cię”? Ile matek i córek nigdy nie zdobędzie się na tę rozmowę?