Zranione uczucia: Między marzeniami a rzeczywistością
— No cóż, córeczko, pomyślałyście? Wczoraj widziałam takiego „Opla”! Biały, skórzana tapicerka. Piękny. Tylko milion trzysta złotych — głos mojej matki, Tamary Zofii, brzmiał z udawaną lekkością, ale wyczuwałam w nim wyraźny nacisk. Siedziała na kanapie w moim salonie, z filiżanką kawy, jakby to była najzwyklejsza rozmowa o pogodzie.
— Mamo… — westchnęłam i zamknęłam laptopa, bo nie byłam w stanie już skupić się na pracy. — Przecież już rozmawiałyśmy. Mamy kredyt hipoteczny, Zosia choruje co miesiąc. Gdzie ja ci znajdę milion trzysta na samochód?
Matka spojrzała na mnie z wyrzutem, jakby nie rozumiała, że świat nie kręci się wokół jej marzeń. — Marlena, ja całe życie na wszystko oszczędzałam. Nigdy nie miałam nic nowego. Teraz chciałabym poczuć się wyjątkowo. Czy to tak dużo?
Poczułam znajome ukłucie w sercu. Zawsze byłam tą odpowiedzialną — tą, która musiała godzić pracę z domem, opieką nad chorą córką i wiecznymi oczekiwaniami matki. Mój mąż, Paweł, wracał późno z pracy i coraz częściej unikał rozmów o pieniądzach. Zosia, nasza sześcioletnia córka, od miesięcy zmagała się z nawracającymi infekcjami. Każda wizyta u lekarza to nowe wydatki i nowe zmartwienia.
— Mamo, ja naprawdę nie mogę teraz myśleć o samochodzie — powiedziałam cicho. — Zosia znów ma gorączkę. Muszę ją zawieźć jutro do lekarza.
Tamara Zofia przewróciła oczami i odłożyła filiżankę na stół. — Zawsze tylko ta Zosia i Zosia. A ja? Kiedy ja będę ważna?
W tej chwili poczułam, jak narasta we mnie gniew i bezsilność. Przez całe życie próbowałam spełniać oczekiwania matki, ale nigdy nie byłam wystarczająco dobra. Nawet teraz, kiedy sama jestem matką i walczę o zdrowie własnego dziecka, ona wciąż stawia siebie na pierwszym miejscu.
Wieczorem Paweł wrócił do domu zmęczony i zirytowany korkami. — Co się stało? — zapytał, widząc mój wyraz twarzy.
— Mama znów chce nowy samochód. Tym razem upatrzyła sobie Opla za milion trzysta — powiedziałam z goryczą.
Paweł tylko pokręcił głową. — Marlena, musisz jej w końcu powiedzieć „nie”. Nie możemy żyć pod jej dyktando.
— Próbuję… Ale ona zawsze sprawia, że czuję się winna — wyszeptałam.
Nocą długo nie mogłam zasnąć. Słyszałam przez ścianę kaszel Zosi i cichy szloch matki w pokoju gościnnym. W głowie kłębiły mi się myśli: czy jestem złą córką? Czy powinnam zrobić wszystko, żeby spełnić jej marzenie? A może czas postawić granice?
Następnego dnia rano zawiozłam Zosię do przychodni. Lekarka spojrzała na mnie współczująco. — Pani Marlena, córka ma bardzo osłabioną odporność. Może warto pomyśleć o zmianie przedszkola albo nawet o przerwie?
Wróciłam do domu przybita i zmęczona. Matka czekała już w kuchni z gazetą otwartą na stronie z ogłoszeniami motoryzacyjnymi.
— Znalazłam jeszcze jeden model! Tańszy o sto tysięcy! — zawołała z entuzjazmem.
— Mamo! — wybuchłam nagle, sama siebie zaskakując siłą głosu. — Przestań! Nie stać nas na żaden samochód! Zosia jest chora! My ledwo wiążemy koniec z końcem!
Tamara Zofia spojrzała na mnie jak na obcą osobę. Jej twarz stwardniała.
— Myślałam, że jesteś moją córką…
— Jestem twoją córką! Ale jestem też matką! I muszę dbać o swoje dziecko!
Przez chwilę panowała cisza tak gęsta, że słyszałam tylko własny oddech i tykanie zegara na ścianie.
Matka wstała powoli i wyszła z kuchni bez słowa. Poczułam ulgę wymieszaną z poczuciem winy. Czy naprawdę musiało do tego dojść?
Wieczorem Paweł przytulił mnie mocno.
— Dobrze zrobiłaś — powiedział cicho. — Musisz myśleć o nas.
Ale ja nie mogłam przestać myśleć o matce siedzącej samotnie w pokoju gościnnym. Przez okno widziałam jej sylwetkę przy biurku; pisała coś nerwowo w notesie.
Następnego dnia znalazłam na stole list:
„Marlena,
Nie rozumiesz mnie i nigdy nie zrozumiesz. Całe życie poświęciłam dla ciebie, a teraz nie potrafisz zrobić dla mnie jednej rzeczy. Wyjeżdżam do ciotki Ireny do Krakowa. Nie szukaj mnie.”
Serce mi ścisnęło. Przez chwilę miałam ochotę pobiec za nią, przeprosić, obiecać wszystko naprawić… Ale potem spojrzałam na Zosię leżącą w łóżku z termometrem pod pachą i poczułam spokój.
Może czasem trzeba pozwolić ludziom odejść? Może nie da się być dobrą córką i dobrą matką jednocześnie?
Czasem zastanawiam się: czy można pogodzić marzenia bliskich z własnym szczęściem? Czy zawsze musimy wybierać? Co wy byście zrobili na moim miejscu?