Zniknij i nie przeszkadzaj: Ostatnia droga matki

– Zniknij i nie przeszkadzaj! – usłyszałam te słowa od własnej córki, gdy tylko przekroczyłam próg jej mieszkania w Krakowie. Stała w drzwiach z rękami skrzyżowanymi na piersi, a jej oczy były zimne jak lód. Przez chwilę miałam wrażenie, że to nie ona, że to jakaś obca kobieta, która przypadkiem ma jej twarz.

Przyjechałam do miasta, bo nie miałam już dokąd pójść. Po śmierci Mikołaja, mojego męża, dom na wsi stał się pusty i cichy jak grób. Przez czterdzieści lat żyliśmy razem – raz bieda, raz radość, jak to na polskiej wsi. Przetrwaliśmy pożar, który zabrał nam dach nad głową i większość dobytku. Przeżyliśmy śmierć dwóch starszych synów – Stasia i Janka – jeden zginął w wypadku podczas żniw, drugi zachorował na raka i odszedł cicho, bez słowa skargi. Zawsze byliśmy razem, trzymaliśmy się za ręce nawet wtedy, gdy świat walił się nam na głowę.

Została mi tylko Marysia – najmłodsza córka. To dla niej jeszcze żyłam, to ona była moją nadzieją. Ale kiedy Mikołaj umarł, Marysia powiedziała mi wprost: „Mamo, nie dam rady cię utrzymać. Mam swoje życie.”

Wtedy pierwszy raz poczułam się naprawdę sama. Na wsi ludzie patrzyli na mnie z litością albo z wyższością – „O, ta Weronika, co już nikogo nie ma.” Chodziłam po pustych pokojach naszego domu i rozmawiałam z duchami przeszłości. Czasem wydawało mi się, że słyszę śmiech chłopców na podwórku albo głos Mikołaja nawołującego mnie na kolację. Ale to były tylko wspomnienia.

W końcu zdecydowałam się pojechać do Marysi. Spakowałam kilka rzeczy do starej torby i pojechałam pociągiem do Krakowa. W drodze myślałam o tym, jak bardzo zmieniło się nasze życie – kiedyś rodzina była wszystkim, teraz każdy żyje dla siebie.

Marysia mieszkała w bloku na obrzeżach miasta. Kiedy otworzyła drzwi, zobaczyłam jej zmęczoną twarz i oczy pełne niepokoju. – Mamo… – zaczęła niepewnie. – Nie mówiłaś, że przyjedziesz.

– Nie miałam komu powiedzieć – odpowiedziałam cicho.

Wpuściła mnie do środka, ale od razu poczułam się tam obco. Wszędzie leżały książki i papiery, a w kuchni pachniało kawą i czymś przypalonym. Marysia miała swoje życie – pracę w szkole, przyjaciół, plany na przyszłość. Ja byłam tylko ciężarem.

Przez kilka dni próbowałam się odnaleźć w tym nowym świecie. Pomagałam w domu, gotowałam obiady, sprzątałam. Ale Marysia coraz częściej wychodziła z domu bez słowa albo zamykała się w swoim pokoju z telefonem przy uchu.

Pewnego wieczoru usłyszałam przez drzwi jej rozmowę:

– Nie wiem już, co robić… Ona tu jest cały czas… Nie mogę oddychać… Tak, wiem, to moja matka… Ale ja też mam prawo do życia!

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przypomniałam sobie wszystkie noce spędzone przy jej łóżku, kiedy była mała i chora; wszystkie dni pracy na polu, żeby miała co jeść; wszystkie łzy wylane po śmierci braci. A teraz byłam dla niej tylko przeszkodą.

Następnego dnia rano postanowiłam z nią porozmawiać.

– Marysiu… Jeśli ci przeszkadzam… mogę wrócić na wieś.

– Mamo! – wybuchła nagle. – Ja nie chcę być złą córką! Ale ja nie umiem tak żyć… Ty ciągle patrzysz na mnie tymi oczami… Jakbyś czekała aż coś zrobię źle…

– Ja tylko chcę być blisko ciebie…

– Ale ja tego nie chcę! – krzyknęła przez łzy. – Chcę mieć swoje życie! Chcę oddychać!

Zamilkłyśmy obie. W powietrzu wisiała cisza cięższa niż żałoba po Mikołaju.

Wieczorem wyszłam na balkon i patrzyłam na światła miasta. Myślałam o tym, jak bardzo wszystko się zmieniło. Kiedyś dzieci zostawały przy rodzicach do końca ich dni. Teraz rodzice są problemem do rozwiązania.

Następnego dnia spakowałam swoje rzeczy do tej samej starej torby. Zostawiłam Marysi kartkę: „Kocham cię zawsze. Nie chcę ci przeszkadzać.”

Wróciłam na wieś. Dom był jeszcze bardziej pusty niż wcześniej. Sąsiedzi patrzyli na mnie z ciekawością i współczuciem. Próbowałam znaleźć sobie zajęcie – pieliłam ogródek, chodziłam do kościoła, rozmawiałam z sąsiadkami o pogodzie i cenach ziemniaków.

Ale nocami wracały do mnie słowa Marysi: „Zniknij i nie przeszkadzaj.” Czy naprawdę jestem już tylko ciężarem? Czy matka może przestać być potrzebna własnemu dziecku?

Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy to ja zawiodłam jako matka? Czy może świat tak bardzo się zmienił, że nie ma już miejsca dla takich jak ja? Może czasem lepiej naprawdę zniknąć… Ale czy wtedy ktoś jeszcze będzie o mnie pamiętał?