Zerwane więzi, nowa droga kariery – Historia Kasi i Tomka
– Odchodzę, Tomek. I nie próbuj mnie zatrzymywać – powiedziałam, czując jak głos drży mi w gardle. W dłoni ściskałam stary pędzel z wytartą drewnianą rączką, jakby to był talizman, który miał mnie ochronić przed wszystkim, co złe. Za moimi plecami na sztalugach schnęło niedokończone płótno – szkarłatny zachód słońca przecięty ciemnymi pociągnięciami farby. W powietrzu czuć było zapach terpentyny i napięcie, które mogłoby przeciąć powietrze nożem.
– Odchodzisz? Dokąd? Do swoich farbek i pędzelków? – Tomek zaśmiał się, ale w jego głosie nie było ani krzty radości. Raczej gorycz i coś jeszcze – może strach? – Myślisz, że to cię nakarmi? Że ktoś będzie chciał oglądać twoje bohomazy?
Zacisnęłam zęby. Ile razy już słyszałam te słowa? Ile razy próbowałam tłumaczyć, że malowanie to nie tylko hobby, ale coś, co pozwala mi oddychać? Że bez tego czuję się jak cień samej siebie? Ale on nigdy nie rozumiał. Dla niego liczyły się tylko konkretne rzeczy: rachunki, praca w urzędzie, stabilność. Ja byłam dla niego coraz bardziej przezroczysta.
– Nie musisz rozumieć – odpowiedziałam cicho. – Ale musisz zaakceptować.
Wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami tak mocno, że aż podskoczyły słoiki z farbami na półce. Zostałam sama w naszym małym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Sama z ciszą, która nagle wydała mi się ogłuszająca.
Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, patrząc na sufit i próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz byłam naprawdę szczęśliwa. Może wtedy, gdy miałam dwadzieścia lat i malowałam portrety koleżanek na uczelni? Może wtedy, gdy pierwszy raz sprzedałam obraz na jarmarku w Kazimierzu Dolnym? Wszystko to wydawało się tak odległe, jakby należało do kogoś innego.
Rano spakowałam walizkę. Kilka ubrań, szkicownik, tubki farb i pędzle. Tomek siedział w kuchni z gazetą i nawet nie podniósł wzroku, gdy przechodziłam obok.
– I co teraz? – zapytał lodowatym tonem. – Myślisz, że świat na ciebie czeka?
– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Ale muszę spróbować.
Wyszłam. Na klatce schodowej spotkałam sąsiadkę, panią Zofię. Spojrzała na mnie z troską.
– Kasiu, wszystko w porządku?
– Tak… To znaczy… Muszę coś zmienić w swoim życiu.
Pokiwała głową ze zrozumieniem. – Czasem trzeba postawić wszystko na jedną kartę. Tylko pamiętaj: nie bój się prosić o pomoc.
Uśmiechnęłam się blado i wyszłam na ulicę. Warszawa była tego dnia szara i zimna. Przez chwilę miałam ochotę zawrócić, schować się pod kołdrą i udawać, że nic się nie stało. Ale potem przypomniałam sobie swoje obrazy – te wszystkie niedokończone płótna, które czekały na odwagę.
Znalazłam pokój do wynajęcia na Pradze. Był mały i ciemny, ale miał duże okno wychodzące na podwórko pełne starych drzew. Rozpakowałam rzeczy i od razu ustawiłam sztalugę przy oknie. Przez pierwsze dni malowałam jak w transie – portrety ludzi z tramwaju, martwe natury z resztek owoców kupionych na bazarze Różyckiego. Czułam się wolna i przerażona jednocześnie.
Tomek dzwonił kilka razy. Najpierw krzyczał do słuchawki, potem błagał o powrót. Ale ja już podjęłam decyzję. Wiedziałam, że jeśli wrócę, to stracę siebie na zawsze.
Najtrudniejsze były wieczory. Samotność potrafiła przytłoczyć mnie jak ciężki koc. Czasem płakałam bez powodu. Czasem zastanawiałam się, czy nie popełniłam największego błędu życia.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama.
– Kasiu… Tata jest chory. Lekarze mówią…
Nie dokończyła zdania. Zrozumiałam wszystko bez słów. Pojechałam do rodzinnego domu w Radomiu. Tata leżał w łóżku, wychudzony i słaby.
– Córeczko… – wyszeptał, gdy usiadłam przy nim. – Nie gniewaj się na nas… Chcieliśmy dla ciebie dobrze…
Przypomniały mi się wszystkie kłótnie o studia artystyczne, o „prawdziwy zawód”, o „normalne życie”.
– Wiem, tato – odpowiedziałam cicho. – Ale ja muszę żyć po swojemu.
Uśmiechnął się słabo i ścisnął moją dłoń.
Po jego śmierci świat wydawał mi się jeszcze bardziej pusty. Mama zamknęła się w sobie, a ja wróciłam do Warszawy z poczuciem winy i żalu.
Przez kilka tygodni nie mogłam malować. Każde płótno wydawało mi się bez sensu. Dopiero kiedy przypadkiem spotkałam na ulicy starą znajomą z ASP – Magdę – coś we mnie pękło.
– Kasia! Co u ciebie? Słyszałam o Tomku…
Opowiedziałam jej wszystko przy kawie w małej kawiarni na Powiślu.
– Wiesz co? – powiedziała Magda po chwili milczenia. – Jest konkurs dla młodych artystów. Zgłoś się! Masz talent i coś do powiedzenia światu.
Wróciłam do domu i przez całą noc malowałam obraz inspirowany ostatnimi wydarzeniami: kobieta stojąca na rozstaju dróg, z walizką w jednej ręce i pędzlem w drugiej. W tle rozmazane sylwetki ludzi – rodzina, Tomek…
Wysłałam zgłoszenie bez większych nadziei.
Kilka tygodni później dostałam telefon: zostałam zakwalifikowana do finału! Moja praca została pokazana w galerii na Nowym Świecie obok dzieł innych młodych artystów.
Na wernisażu pojawiła się mama. Stała długo przed moim obrazem, a potem podeszła do mnie i przytuliła mocno.
– Jestem z ciebie dumna – wyszeptała przez łzy.
Tomek też przyszedł. Stał z boku sali, patrzył na mnie długo, ale nie podszedł. W jego oczach widziałam żal i coś jeszcze – może cień podziwu?
Dziś wiem jedno: nie da się budować szczęścia na cudzych oczekiwaniach. Czasem trzeba wszystko stracić, żeby odnaleźć siebie.
Czy warto było złamać serce swoje i innych dla marzeń? Czy samotność jest ceną za wolność? Może każdy musi sam znaleźć odpowiedź…