Zdradzony przez własną matkę: Prawda o skradzionym spadku, która rozdarła moją rodzinę
– Nie wierzę ci, mamo! – krzyknąłem, czując jak głos łamie mi się w gardle. Stałem na środku kuchni, a ona patrzyła na mnie z tym swoim chłodnym spokojem, który zawsze doprowadzał mnie do szału. W ręku ściskałem kopertę – testament ojca, który znalazłem przypadkiem w jej szufladzie. To, co przeczytałem, nie zgadzało się z tym, co powtarzała mi przez ostatnie miesiące.
Ojciec zmarł nagle, na zawał. Byłem wtedy na studiach w Krakowie, wróciłem do rodzinnego domu w Radomiu, żeby pożegnać go na zawsze. Mama była wtedy jak cień – milcząca, zamknięta w sobie, nie pozwalała mi nawet zajrzeć do jego rzeczy. „Wszystko załatwię sama, synku. Ty się ucz, tata by tego chciał” – powtarzała. Ufałem jej. Przecież to matka. Ale teraz, stojąc naprzeciw niej, czułem się jak obcy.
– To nie tak, jak myślisz, Michał – powiedziała cicho, spuszczając wzrok. – Chciałam cię chronić.
– Przed czym? Przed własnym ojcem? Przed prawdą? – głos mi drżał, a w oczach miałem łzy. – Przecież on zostawił mi dom! Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?
Wtedy zaczęła się cała lawina. Przez kolejne tygodnie odkrywałem kolejne sekrety. Okazało się, że mama sprzedała dom, który ojciec zapisał mi w testamencie. Pieniądze przelała na swoje konto, a mnie zostawiła z niczym. Przez lata powtarzała, że ledwo wiążemy koniec z końcem, że nie ma na studia, na życie. A ja harowałem po nocach w barze, żeby nie być dla niej ciężarem.
– Musiałam to zrobić, Michał. Nie rozumiesz, ile miałam na głowie po śmierci ojca. Długi, komornik, groźby… – tłumaczyła się, ale nie potrafiłem jej słuchać. Każde jej słowo bolało bardziej niż poprzednie.
Zacząłem szukać pomocy. Najpierw u ciotki Basi, siostry ojca. – Twoja matka zawsze była sprytna – powiedziała z goryczą. – Ale żeby własnemu dziecku… Tego się po niej nie spodziewałam. – To ona podsunęła mi pomysł, żeby pójść do prawnika.
W kancelarii mecenas Nowak spojrzał na mnie z powagą. – Sprawa nie jest prosta, panie Michale. Jeśli udowodnimy, że matka działała na pana szkodę, możemy walczyć o zachowek albo nawet unieważnienie sprzedaży. Ale to będzie wojna.
Wojna. Właśnie tak się czułem – jak żołnierz na froncie, bez broni, bez wsparcia. Rodzina podzieliła się na dwa obozy. Ciotka Basia i kuzyn Tomek byli po mojej stronie. Babcia, matka mojej mamy, nie chciała nawet ze mną rozmawiać. – Twoja matka tyle przeszła, a ty ją jeszcze ciągasz po sądach? – rzuciła przez telefon.
W domu panowała cisza. Przestaliśmy ze sobą rozmawiać. Mama zamykała się w swoim pokoju, ja w swoim. Czasem słyszałem, jak płacze nocami. Ale nie potrafiłem jej współczuć. Czułem tylko gniew i żal. Przecież to ona mnie okradła. To ona odebrała mi nie tylko dom, ale i poczucie bezpieczeństwa, zaufanie do najbliższej osoby.
Proces ciągnął się miesiącami. Każde przesłuchanie było jak rozdrapywanie ran. Mama płakała przed sądem, tłumaczyła, że chciała dobrze, że bała się o przyszłość. Ja mówiłem o zdradzie, o tym, jak musiałem dorabiać, podczas gdy ona ukrywała przede mną prawdę. Sędzia patrzył na nas z wyraźnym zmęczeniem. „Rodzinne sprawy są najtrudniejsze” – powiedział kiedyś na korytarzu.
W końcu zapadł wyrok. Sąd przyznał mi zachowek, ale domu już nie odzyskałem. Ktoś obcy mieszkał w moim pokoju, w ogrodzie rosły cudze kwiaty. Pieniądze, które dostałem, nie były w stanie zapełnić pustki, która została po tej całej historii.
Po wszystkim próbowałem odbudować swoje życie. Przeprowadziłem się do Warszawy, znalazłem pracę w agencji reklamowej. Ale relacje z matką już nigdy nie były takie same. Spotykaliśmy się rzadko, rozmowy były krótkie, pełne niezręczności. Czasem patrzyłem na nią i zastanawiałem się, czy kiedykolwiek była ze mną szczera.
Najgorsze były święta. Siedzieliśmy przy jednym stole, udając, że wszystko jest w porządku. Ale między nami wisiało milczenie, którego nie dało się przegonić żadnym opłatkiem. Kuzyn Tomek próbował żartować, ciotka Basia opowiadała anegdoty z dzieciństwa, ale ja czułem się jak widmo. Jakby ktoś wyrwał mi serce i zostawił pustą skorupę.
Czasem łapię się na tym, że tęsknię za dawną mamą. Za tą, która piekła mi szarlotkę na urodziny, która tuliła mnie, gdy miałem gorączkę. Ale tamta kobieta zniknęła. Została tylko obca osoba, która nosi jej twarz.
Czy można wybaczyć taką zdradę? Czy da się odbudować zaufanie, gdy ktoś, kogo kochałeś najbardziej, odebrał ci nie tylko pieniądze, ale i poczucie bezpieczeństwa? Czasem myślę, że życie to nieustanna walka o prawdę – tylko czy ta prawda zawsze jest tego warta?