Zawsze myślałam, że mam prawdziwą przyjaciółkę. Aż usłyszałam, że byłam tylko wygodnym rozwiązaniem

– Naprawdę myślisz, że jesteśmy przyjaciółkami? – Monika patrzyła na mnie z tym swoim chłodnym uśmiechem, który zawsze brałam za oznakę dystansu, nie obojętności. W jej oczach nie było już ciepła, które znałam od lat. Wtedy pierwszy raz poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.

Od liceum byłyśmy nierozłączne. Razem przeżywałyśmy pierwsze miłości, niezdane egzaminy, rodzinne dramaty. Pamiętam, jak w trzeciej klasie Monika płakała na moim ramieniu po rozstaniu z Pawłem. Wtedy przysięgłyśmy sobie, że nigdy się nie zostawimy. Wierzyłam w to ślepo – może za bardzo.

Nasza przyjaźń była dla mnie azylem. Kiedy rodzice się rozwiedli, Monika była jedyną osobą, która potrafiła mnie rozśmieszyć. Siedziałyśmy wtedy na ławce w parku i jadłyśmy lody w środku listopada. – Zawsze będę obok – mówiła. I była. Przynajmniej tak mi się wydawało.

Po maturze poszłyśmy na różne studia, ale kontakt nie zanikł. Pisałyśmy do siebie codziennie, dzwoniłyśmy wieczorami. Gdy wracałyśmy do rodzinnego miasta na święta, spotykałyśmy się w naszej ulubionej kawiarni na rogu rynku. Tam mogłyśmy rozmawiać godzinami – o wszystkim i o niczym.

Z czasem jednak coś zaczęło się zmieniać. Monika coraz częściej odwoływała spotkania. – Przepraszam, mam dużo pracy – tłumaczyła się. Albo: – Michał jest zazdrosny, wiesz jaki on jest… Próbowałam to zrozumieć. Każdy ma swoje życie, obowiązki, związki. Ale bolało mnie to coraz bardziej.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie zapłakana. – Muszę się wygadać – szlochała do słuchawki. Rzuciła pracę, pokłóciła się z Michałem. Byłam przy niej całą noc, słuchałam jej żalów i próbowałam pocieszyć. Następnego dnia napisała tylko krótkie „dzięki” i zniknęła na dwa tygodnie.

Zaczęłam się zastanawiać, czy tylko ja tak bardzo się staram. Czy tylko ja dzwonię pierwsza? Czy tylko ja pamiętam o jej urodzinach? Kiedy próbowałam poruszyć ten temat, Monika zbywała mnie żartem albo zmieniała temat.

W końcu przyszedł ten dzień. Siedziałyśmy w tej samej kawiarni co zawsze. Ja mówiłam o swoich problemach w pracy – szefowa była coraz bardziej wymagająca, a ja czułam się wypalona i niedoceniana. Monika patrzyła gdzieś za moje plecy, bawiła się telefonem. W końcu przerwała mi w pół zdania:

– Wiesz co? Ty zawsze masz jakieś dramaty. Ja nie mam już siły tego słuchać.

Zatkało mnie. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. – Myślałam, że po to są przyjaciółki… – wyszeptałam.

Monika wzruszyła ramionami:
– Może kiedyś byłyśmy blisko, ale teraz… Ty jesteś dla mnie po prostu wygodnym rozwiązaniem. Jak nie mam komu się wygadać albo potrzebuję pomocy, to wiem, że zawsze odbierzesz telefon. Ale nie czuję już tej więzi.

Siedziałam jak sparaliżowana. Próbowałam coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle. Wyszłam z kawiarni bez słowa.

Przez kilka dni nie mogłam dojść do siebie. W głowie wciąż słyszałam jej słowa: „wygodne rozwiązanie”. Czy naprawdę byłam dla niej tylko kimś od załatwiania spraw? Kimś na pocieszenie, kiedy inni zawodzili?

Zaczęłam analizować naszą relację od początku. Przypominałam sobie wszystkie sytuacje, kiedy to ja dzwoniłam pierwsza, kiedy to ja jechałam przez pół miasta po nocy, żeby ją wesprzeć po kłótni z chłopakiem. Kiedy to ja pamiętałam o jej ważnych datach i drobnych marzeniach.

A ona? Ostatni raz zapytała mnie o moje życie chyba dwa lata temu.

Próbowałam z nią rozmawiać jeszcze raz. Napisałam długą wiadomość – bez pretensji, raczej z pytaniem: co się stało? Czy coś zrobiłam źle? Odpisała krótko: „Nie mam teraz czasu na takie rozmowy”.

To bolało bardziej niż wszystko inne.

Przez kolejne tygodnie czułam się jak wrak człowieka. Nie miałam ochoty wychodzić z domu ani spotykać się z innymi znajomymi. Zaczęłam unikać miejsc, które kojarzyły mi się z Moniką – tej kawiarni na rogu rynku, parku z ławką pod kasztanem.

Mama próbowała mnie pocieszyć:
– Może po prostu dorosłyście i wasze drogi się rozeszły?
Ale ja nie chciałam tego słuchać. Dla mnie to była zdrada.

W pracy też zaczęło mi iść gorzej. Nie mogłam się skupić, popełniałam błędy. Szefowa wezwała mnie na rozmowę:
– Co się z tobą dzieje? Zawsze byłaś sumienna i odpowiedzialna.
Nie umiałam jej odpowiedzieć.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie Kasia – koleżanka ze studiów, z którą od dawna nie miałam kontaktu.
– Hej! Dawno się nie widziałyśmy! Może pójdziemy na spacer?
Nie miałam ochoty na rozmowy ani zwierzenia, ale zgodziłam się.

Spacerowałyśmy po Starym Mieście i Kasia opowiadała o swoim życiu – o pracy w szkole, o narzeczonym, o planach na wakacje.
– Wiesz – powiedziała nagle – zawsze ci zazdrościłam tej waszej przyjaźni z Moniką. Wydawało mi się, że macie coś wyjątkowego.
Uśmiechnęłam się smutno:
– Też tak myślałam…

Kasia spojrzała na mnie uważnie:
– Może czasem trzeba pozwolić ludziom odejść? Może to nie twoja wina?

Te słowa długo we mnie rezonowały.

Zaczęłam powoli wracać do życia. Spotykałam się częściej z Kasią i innymi znajomymi ze studiów. Zrozumiałam, że przyjaźń to nie tylko wspólne kawy i rozmowy o niczym – to wzajemność i troska o siebie nawzajem.

Czasem jeszcze łapię się na tym, że chciałabym zadzwonić do Moniki i opowiedzieć jej o czymś ważnym albo po prostu zapytać, jak się czuje. Ale już tego nie robię.

Czy można tak po prostu przestać być dla kogoś ważnym? Czy przyjaźń naprawdę może być tylko wygodnym rozwiązaniem?

Może każdy z nas musi kiedyś przeżyć taką stratę, żeby nauczyć się doceniać tych ludzi, którzy zostają bez względu na wszystko.