„Zawsze byłaś silna, Marto” – historia o tym, jak trudno być tą drugą córką

– Marta, znowu robisz z igły widły – usłyszałam za plecami głos mamy, kiedy z trudem powstrzymywałam łzy. Stałam w przedpokoju jej mieszkania w Łodzi, trzymając w ręku list polecony, który właśnie odebrałam z poczty. To był akt notarialny – mama przepisała działkę po dziadkach na moją młodszą siostrę, Zuzę. Bez słowa, bez zapowiedzi. Po prostu.

– Mamo, dlaczego? – zapytałam cicho, czując jak głos więźnie mi w gardle. – Przecież miałyśmy rozmawiać o tym razem…

Mama spojrzała na mnie z rezygnacją. – Zuza jest w trudnej sytuacji. Wiesz, że po rozwodzie z Bartkiem została sama z dzieckiem. Musi mieć gdzie mieszkać.

– A ja? Ja nie mam problemów? – próbowałam się bronić, choć wiedziałam, że to walka z wiatrakami. – Pracuję na dwa etaty, wynajmuję pokój u obcych ludzi, a ty nawet nie zapytałaś, czy mi czegoś nie potrzeba.

Mama wzruszyła ramionami. – Ty zawsze sobie radziłaś, Marto. Jesteś silna. Zawsze taka byłaś.

To słowo – „silna” – słyszałam od dziecka. Kiedy tata odszedł do innej kobiety, miałam trzynaście lat i to ja sprzątałam po nim rzeczy, pocieszałam mamę i gotowałam obiady dla nas obu. Zuza była wtedy mała, płakała całymi dniami i mama tuliła ją do piersi, a ja… Ja musiałam być dzielna.

Pamiętam tamten wieczór sprzed lat. Mama siedziała na kanapie z Zuzą na kolanach, a ja stałam w kuchni i kroiłam chleb na kolację. Słyszałam ich szeptane rozmowy i śmiech. Mnie nikt nie pytał, jak się czuję.

Zuza zawsze była tą delikatną, tą „wrażliwą”. Kiedy dostała tróję z matematyki, mama biegła do szkoły tłumaczyć nauczycielce, że „Zuzi jest teraz ciężko”. Kiedy ja miałam kłopoty z chemią, słyszałam tylko: „Marta, ty dasz sobie radę”.

Teraz historia się powtarzała. Zuza po rozwodzie wróciła do mamy z kilkuletnią Hanią. Mama sprzedała działkę po dziadkach i całą sumę przekazała Zuzi na wkład własny do mieszkania w centrum Łodzi. Ja dowiedziałam się o tym przypadkiem – kiedy Zuza przyszła pochwalić się nowym lokum.

– Mama mi pomogła – powiedziała z uśmiechem. – W końcu ktoś mnie docenił.

Docenił? A mnie kto docenił? Przez lata rezygnowałam ze swoich marzeń, żeby pomagać mamie i Zuzi. Zostałam w rodzinnym mieście, choć mogłam wyjechać do Wrocławia na studia. Pracowałam w sklepie spożywczym, potem jako opiekunka osób starszych. Każda złotówka była na wagę złota.

Zuza zawsze miała szczęście. Dostała się na wymarzoną psychologię na Uniwersytecie Łódzkim, potem poznała Bartka – syna lokalnego lekarza. Przez kilka lat żyli jak w bajce: podróże do Hiszpanii, drogie restauracje, markowe ubrania. Kiedy Bartek zostawił ją dla innej kobiety, świat Zuzy runął.

Mama rzuciła wszystko i pojechała do niej na drugi koniec miasta ratować ją przed „załamaniem nerwowym”. Ja zostałam sama z jej psem i rachunkami do opłacenia.

– Marto, nie bądź zazdrosna – powiedziała mama pewnego wieczoru przez telefon. – Ty masz stabilną pracę i mieszkanie po babci. Zuzi jest teraz ciężko.

Stabilną pracę? Mieszkanie po babci? To dwupokojowa ruina na obrzeżach miasta, którą remontuję od czterech lat po godzinach pracy. Kredyt na głowie, wieczne oszczędzanie na wszystkim.

Zaczęłam unikać rodzinnych spotkań. Czułam się jak intruz we własnym domu. Mama dzwoniła coraz rzadziej, a kiedy już rozmawiałyśmy, temat zawsze schodził na Zuzę: jej nową pracę w poradni psychologicznej, terapię, plany na przyszłość.

Pewnego dnia Zuza zadzwoniła do mnie zaprosić mnie na parapetówkę.

– Wpadnij koniecznie! Będzie super! Mama już obiecała upiec sernik.

– Nie wiem… mam dużo pracy – odpowiedziałam wymijająco.

– Marta, przestań się obrażać! Zawsze byłaś taka dumna…

Dumna? Może raczej zmęczona byciem tą silną i niezawodną.

W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do niej. Mieszkanie Zuzy było jasne i przestronne, pełne nowych mebli i drogich dodatków. Mama krzątała się po kuchni jak gospodyni na weselu.

– Marto! Jak dobrze cię widzieć! – uściskała mnie mocno.

Przez chwilę poczułam ciepło… ale potem zobaczyłam Zuzę otoczoną znajomymi i usłyszałam jej śmiech. Byłam tu tylko gościem.

Wieczorem usiadłyśmy z mamą na balkonie.

– Mamo… czy ja naprawdę jestem mniej ważna od Zuzy? – zapytałam cicho.

Mama spojrzała na mnie zaskoczona.

– Skąd ci to przyszło do głowy?

– Nigdy nie prosiłam o pomoc… Ale to nie znaczy, że jej nie potrzebuję.

Mama milczała długo. W końcu powiedziała:

– Wiesz… zawsze myślałam, że jesteś silniejsza ode mnie i Zuzy razem wziętych. Może za bardzo ci zaufałam…

Łzy napłynęły mi do oczu.

– Chciałabym czasem poczuć się ważna…

Nie wiem, czy coś się zmieniło po tej rozmowie. Mama zaczęła częściej dzwonić i pytać o moje sprawy. Zuza wysyła mi zdjęcia Hani i pyta o rady życiowe… Ale rana pozostała.

Czasem zastanawiam się: czy warto walczyć o swoje uczucia w rodzinie? Czy lepiej pogodzić się z rolą tej „silnej”, która nigdy nie potrzebuje pomocy?

A wy? Czy też czuliście się kiedyś mniej ważni dla swoich bliskich?