„Zawsze byłam tą złą teściową?” – szczera spowiedź kobiety, którą odtrąciła własna rodzina
– Mamo, możesz przyjechać na tydzień? – głos Agnieszki w słuchawce był cichy, jakby bała się, że odmówię. Przez chwilę milczałam, ściskając kubek z herbatą tak mocno, że aż zabolały mnie palce. W tle słyszałam płacz jednej z dziewczynek.
– A co się stało? – zapytałam ostrożnie, choć już wiedziałam. Synowa była w szpitalu po operacji, a mój syn, Tomek, pracował po dwanaście godzin dziennie. Wnuczki – Zosia i Hania – zostały praktycznie same.
Przez lata byłam dla nich tylko „babcią z doskoku”. Agnieszka nigdy nie pozwalała mi się zbliżyć. Zawsze miała wymówkę: „Dziękujemy, poradzimy sobie”, „Nie chcę, żeby dzieci były rozpuszczone” albo po prostu: „Nie mamy czasu”. Czułam się jak intruz w ich życiu. Nawet na święta bywało niezręcznie – siedziałam przy stole, słuchałam rozmów o sprawach, których nie rozumiałam, a wnuczki bawiły się w swoim pokoju.
Pamiętam pierwszy raz, gdy zaproponowałam Agnieszce pomoc po narodzinach Zosi. Uśmiechnęła się wtedy uprzejmie i powiedziała: – Dziękujemy, ale mama mi pomaga. – Jej mama była zawsze obecna. Ja – nigdy.
Tomek próbował tłumaczyć: – Mamo, Agnieszka jest bardzo samodzielna. Nie chce nikogo obciążać. Ale ja czułam, że to nieprawda. Że to ja jestem problemem.
Teraz jednak sytuacja się zmieniła. Agnieszka potrzebowała mnie. Przez chwilę poczułam satysfakcję – a niech zobaczy, jak to jest prosić o pomoc! Ale zaraz potem przyszło poczucie winy. Przecież to moje wnuczki. Moja rodzina.
Spakowałam się i pojechałam do nich następnego dnia rano. Drzwi otworzyła mi Zosia – miała rozczochrane włosy i podkrążone oczy.
– Babciu! – krzyknęła i rzuciła mi się na szyję. Poczułam łzy pod powiekami.
W środku panował chaos. Hania płakała w łóżeczku, w kuchni piętrzyły się brudne naczynia. Tomek wybiegł z pokoju z telefonem przy uchu.
– Mamo, dzięki, że przyjechałaś – rzucił w biegu. – Muszę lecieć do pracy.
Zostałam sama z dziewczynkami. Przez pierwsze godziny czułam się nieswojo – jak opiekunka zatrudniona na ostatnią chwilę. Ale potem zaczęłyśmy rozmawiać, bawić się, gotować razem obiad. Zosia opowiadała mi o szkole, Hania tuliła się do mnie przy bajkach.
Wieczorem zadzwoniła Agnieszka ze szpitala.
– Dziękuję, że jesteś – powiedziała cicho. – Wiem, że nie było łatwo… przez te wszystkie lata.
Zaniemówiłam. Po raz pierwszy usłyszałam od niej coś na kształt przeprosin.
– Chciałam być bliżej was… – zaczęłam niepewnie.
– Wiem – przerwała mi. – Ale bałam się… Że będziesz mnie oceniać, że będziesz chciała wszystko robić po swojemu. Moja mama zawsze mnie krytykowała. Chciałam tego uniknąć.
Poczułam ukłucie żalu i zrozumienia jednocześnie.
– Może spróbujemy jeszcze raz? – zapytałam cicho.
Przez kolejne dni powoli budowałyśmy coś na nowo. Zosia przynosiła mi rysunki, Hania zasypiała przy mnie na kanapie. Agnieszka dzwoniła codziennie i pytała o dziewczynki, a ja opowiadałam jej o wszystkim ze szczegółami.
Ale nie było łatwo zapomnieć o dawnych ranach. Czasem łapałam się na tym, że jestem zbyt surowa dla siebie albo dla wnuczek – bałam się, że znów zrobię coś nie tak i zostanę odsunięta.
Pewnego wieczoru usiadłyśmy z Agnieszką przy stole w kuchni. Była już w domu po operacji, zmęczona i blada.
– Przepraszam cię za te wszystkie lata dystansu – powiedziała nagle. – Bałam się ciebie, bo sama nie miałam dobrych relacji z moją mamą. Ale widzę teraz, jak bardzo dziewczynki cię potrzebują… i ja też.
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Ja też przepraszam… Może byłam zbyt nachalna na początku… Chciałam tylko być częścią waszego życia.
Objęłyśmy się nieporadnie nad stołem. Poczułam ulgę i strach jednocześnie – czy naprawdę potrafimy zacząć od nowa?
Dziś siedzę w swoim mieszkaniu i patrzę na zdjęcie Zosi i Hani na komodzie. Częściej dzwonią do mnie, czasem wpadają na weekendy. Ale wciąż boję się, że jeden fałszywy krok sprawi, że znów zostanę sama.
Czy można odbudować rodzinne więzi po tylu latach chłodu? Czy naprawdę byłam tą złą teściową… czy po prostu nikt nie dał mi szansy? Co wy o tym myślicie?