Zamieniłam teściową na własną mamę – historia o tym, jak w końcu wybrałam siebie
— Ty nigdy nie robisz tego, jak trzeba! — głos teściowej przeszył powietrze jak nóż. Stałam w kuchni, trzymając w ręku łyżkę do zupy. Zupa była za słona, a ja byłam za słaba. Tak przynajmniej uważała pani Halina, matka mojego męża.
— Przepraszam, poprawię — wyszeptałam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Nie chciałam płakać przy niej. Nie chciałam pokazać słabości. Ale ile razy można przepraszać za to, że jest się sobą?
Mój mąż, Tomek, siedział przy stole i udawał, że nie słyszy. Zawsze tak robił. Kiedy jego matka mnie krytykowała, on milczał. Czasem tylko rzucał mi spojrzenie pełne współczucia, ale nigdy nie stanął po mojej stronie.
— Może gdybyś słuchała rad starszych, nie byłoby takich problemów — dodała teściowa, wycierając ręce w fartuch.
Zupa bulgotała na kuchence, a ja bulgotałam w środku. Czułam, jak coś we mnie pęka. To nie była pierwsza taka sytuacja. Od czterech lat mieszkałam z Tomkiem i jego matką w jednym domu na warszawskim Ursynowie. Miałam być idealną żoną i synową: gotować, sprzątać, uśmiechać się i nie mieć własnego zdania.
Moja mama zawsze powtarzała: „Agnieszko, pamiętaj o sobie”. Ale ja zapomniałam. Zapomniałam o sobie dla Tomka, dla jego matki, dla tej rodziny, która nigdy mnie nie zaakceptowała.
Tego wieczoru po raz pierwszy od dawna zadzwoniłam do mamy.
— Mamo… — mój głos drżał — czy mogę do ciebie przyjechać?
— Oczywiście, córeczko. Drzwi są zawsze otwarte — odpowiedziała bez chwili wahania.
Spakowałam walizkę w milczeniu. Tomek patrzył na mnie z niedowierzaniem.
— Co ty robisz? — zapytał cicho.
— Wyjeżdżam. Muszę odpocząć… od tego wszystkiego.
— Przecież mama nie chciała cię urazić…
— Tomek, ona mnie niszczy! A ty jej na to pozwalasz!
Nie odpowiedział. Wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.
Wsiadłam do taksówki z walizką i sercem ciężkim jak ołów. Mama mieszkała na Pradze, w starym bloku z wielkiej płyty. Kiedy otworzyła drzwi, rzuciłam się jej na szyję i rozpłakałam się jak dziecko.
Przez pierwsze dni spałam do południa i jadłam domowe pierogi. Mama nie zadawała pytań. Po prostu była. Siedziałyśmy razem przy kuchennym stole, piłyśmy herbatę z cytryną i patrzyłyśmy przez okno na szare podwórko.
— Agnieszko, co teraz? — zapytała któregoś wieczoru.
— Nie wiem… Boję się wrócić. Boję się zostać.
— Może czas pomyśleć o sobie? — powiedziała cicho.
Zaczęłam szukać pracy. Wcześniej pracowałam zdalnie jako księgowa w małej firmie Tomka, ale po odejściu wszystko się skomplikowało. Szefem był jego kolega — szybko dostałam maila z wypowiedzeniem.
Mama pomogła mi znaleźć ogłoszenie o pracy w pobliskim przedszkolu jako pomoc administracyjna. Poszłam na rozmowę kwalifikacyjną z duszą na ramieniu.
— Dlaczego pani chce tu pracować? — zapytała dyrektorka.
— Bo chcę zacząć od nowa — odpowiedziałam szczerze.
Dostałam tę pracę. Każdego dnia uczyłam się siebie na nowo: rozmawiałam z ludźmi, śmiałam się z dziećmi, wracałam do domu zmęczona, ale spokojna.
Tymczasem Tomek dzwonił coraz rzadziej. Najpierw prosił, żebym wróciła. Potem groził rozwodem. W końcu przestał się odzywać.
Pewnego dnia spotkałam go przypadkiem w sklepie spożywczym. Stał przy kasie z mamą.
— Agnieszka… — powiedział cicho.
Pani Halina spojrzała na mnie z pogardą.
— Widzisz? Nawet nie potrafiła utrzymać rodziny — syknęła do Tomka.
Nie odpowiedziałam. Odwróciłam się i wyszłam ze sklepu z podniesioną głową po raz pierwszy od lat.
Wieczorem długo rozmawiałam z mamą.
— Mamo… czy ja zrobiłam dobrze?
— Zrobiłaś to, co musiałaś zrobić dla siebie — odpowiedziała spokojnie.
Zaczęłyśmy razem gotować obiady, chodzić na spacery po parku Skaryszewskim i oglądać stare polskie filmy w telewizji. Powoli odzyskiwałam siebie: swoje marzenia, swoje potrzeby, swój głos.
Czasem budziłam się w nocy z poczuciem winy. Czy powinnam była bardziej walczyć o małżeństwo? Czy mogłam zmienić teściową? Czy Tomek kiedyś mnie zrozumie?
Ale potem patrzyłam na mamę — jej ciepłe oczy, jej zmarszczki od śmiechu — i wiedziałam jedno: tu jestem sobą. Tu mogę oddychać.
Dziś wiem, że czasem trzeba wybrać siebie nawet wtedy, gdy wszyscy wokół oczekują czegoś innego. Ale czy można być naprawdę szczęśliwym, jeśli przez całe życie żyje się cudzymi oczekiwaniami? A może szczęście zaczyna się dopiero wtedy, gdy odważymy się powiedzieć „dość”? Co wy o tym myślicie?