Za późno na przebaczenie? Moja droga przez samotność, sukces i utracone więzi rodzinne
— Znowu dzwonisz po nocach? — głos mojej matki był ostry jak brzytwa, kiedy odebrała telefon. — Co się stało, Marto? Chcesz znowu rozmawiać o Ani?
Zamilkłam na chwilę, wpatrując się w rozświetlony ekran telefonu. Była druga w nocy. Warszawa spała, a ja czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek. Siedziałam na zimnej podłodze w swoim nowoczesnym mieszkaniu na Mokotowie, otoczona nagrodami za projekty architektoniczne, które miały być spełnieniem moich marzeń. Ale żadne z tych wyróżnień nie zagłuszało pustki po Ani.
— Mamo… ja po prostu… — głos mi się załamał. — Chciałam wiedzieć, czy ona… czy ona jeszcze o mnie pamięta.
Po drugiej stronie zapadła cisza. W końcu usłyszałam cichy szelest, jakby mama ocierała łzy.
— Nie wiem, Marto. Sama ją od siebie odsunęłaś.
To prawda. Siedem lat temu pokłóciłyśmy się z Anią tak bardzo, że nie potrafiłyśmy już ze sobą rozmawiać. Poszło o pieniądze, o mieszkanie po babci, ale tak naprawdę chodziło o coś więcej — o zazdrość, o poczucie bycia niedocenioną, o wieczne porównania. Ja — ta zdolna, ambitna, zawsze pierwsza. Ona — wrażliwa, cicha, wiecznie w moim cieniu.
Pamiętam tamten dzień jak przez mgłę. Ania stała na klatce schodowej z walizką w ręku.
— Zawsze musisz mieć ostatnie słowo, prawda? — jej głos drżał. — Nigdy nie potrafisz przyznać się do błędu.
— Bo to ty zawsze uciekasz! — krzyknęłam wtedy. — Zamiast walczyć!
Trzasnęły drzwi. Potem była cisza, która trwała latami.
Przez te lata budowałam swoje życie cegiełka po cegiełce. Kariera szła jak burza — własna pracownia, wywiady w gazetach, podróże po Europie. Ale każda nagroda była jak plaster na ranę, która nie chciała się zagoić. W święta dzwoniłam do rodziców, ale rozmowy były krótkie i pełne niezręczności.
W tym roku coś się zmieniło. Może to przez śmierć taty — nagłą, niespodziewaną. Może przez to, że coraz częściej budziłam się w nocy z uczuciem paniki i żalu. Może przez to, że zaczęłam widzieć w lustrze zmęczoną kobietę z pustym spojrzeniem.
Postanowiłam napisać do Ani. Najpierw długo układałam wiadomość:
„Aniu,
Nie wiem nawet, czy ten numer jest jeszcze aktualny. Chciałam tylko powiedzieć… Przepraszam. Za wszystko. Tęsknię.”
Wysłałam i czekałam. Minęły godziny, potem dni. Żadnej odpowiedzi.
W pracy byłam rozdrażniona. Koleżanka z biura, Kasia, zapytała:
— Wszystko w porządku?
— Tak… Po prostu nie spałam ostatnio najlepiej.
Ale prawda była taka, że nie mogłam przestać myśleć o Ani. O tym, jak bawiłyśmy się razem na podwórku pod blokiem na Pradze, jak dzieliłyśmy się sekretnymi marzeniami pod kołdrą. O tym, jak bardzo ją zraniłam.
Pewnego dnia zadzwoniła mama.
— Marta… Ania jest w szpitalu.
Serce mi zamarło.
— Co się stało?!
— Wypadek samochodowy. Nic poważnego, ale… może powinnaś ją odwiedzić.
Nie pamiętam drogi do szpitala na Banacha. Wbiegłam na oddział z bijącym sercem. Ania leżała na łóżku, blada i zmęczona. Kiedy mnie zobaczyła, jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia i bólu.
— Po co przyszłaś? — spytała cicho.
— Bo… bo nie mogę już tak żyć — wyszeptałam. — Przepraszam cię za wszystko.
Odwróciła wzrok.
— Siedem lat ci to zajęło?
Łzy napłynęły mi do oczu.
— Bałam się… że mnie odrzucisz.
— Już to zrobiłaś dawno temu — odpowiedziała gorzko.
Usiadłam przy jej łóżku i zaczęłyśmy rozmawiać. Najpierw ostrożnie, potem coraz bardziej szczerze. O dzieciństwie, o rodzicach, o tym, jak bardzo obie czułyśmy się samotne w naszym domu pełnym oczekiwań i niedopowiedzeń.
— Zawsze byłaś tą lepszą — powiedziała Ania cicho. — A ja tylko chciałam być zauważona.
— A ja zawsze czułam presję… że muszę być idealna — odpowiedziałam drżącym głosem.
Rozmawiałyśmy godzinami. Było dużo łez i niewypowiedzianych żali. Ale kiedy wychodziłam ze szpitala, poczułam ulgę — pierwszy raz od lat miałam nadzieję.
Następnego dnia dostałam od Ani krótką wiadomość:
„Dziękuję za odwiedziny. Muszę to wszystko przemyśleć.”
Czekałam na jej decyzję tygodniami. W tym czasie zaczęłam chodzić na terapię i rozmawiać z mamą o naszej rodzinie. Zrozumiałam wiele rzeczy — jak bardzo nasze życie było utkane z niedopowiedzeń i tłumionych emocji.
W końcu Ania zadzwoniła:
— Może spróbujemy jeszcze raz? Powoli…
Zgodziłam się bez wahania.
Dziś mija rok od tamtego dnia w szpitalu. Nasza relacja z Anią jest krucha i delikatna jak porcelana, ale codziennie uczymy się siebie na nowo. Czasem żałuję straconych lat i tego wszystkiego, co mogłyśmy przeżyć razem.
Czy można naprawdę naprawić to, co zostało złamane? Czy wybaczenie przychodzi wtedy, gdy już jest za późno? Ciekawa jestem Waszych historii – czy Wy też żałujecie czegoś w relacjach rodzinnych?