Wyjazd służbowy z posmakiem zdrady: notatka, która wszystko przewróciła
— Jutro mam wyjazd służbowy — rzucił Marcin, nawet na mnie nie patrząc. Stałam przy kuchence, smażąc kotlety, a zapach cebuli i mięsa mieszał się z moim narastającym niepokojem. Ostatnio coraz częściej wracał późno, coraz mniej mówił. — Spakuj mi torbę — dodał, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Odwróciłam się powoli, ścierając dłonie o fartuch. — Nie ma nikogo innego? — zapytałam, próbując ukryć drżenie głosu. Marcin spojrzał na mnie z irytacją.
— Kamila, nie zaczynaj. To tylko dwa dni. — Wzruszył ramionami i wyszedł z kuchni, zostawiając mnie z rozgrzanym tłuszczem i jeszcze gorętszymi myślami.
Wieczorem, kiedy pakowałam jego rzeczy, znalazłam w kieszeni marynarki złożoną kartkę. Zwykła żółta notatka samoprzylepna, ale pismo nie było jego. „Czekam na Ciebie. Pokój 214. A.” Poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Serce waliło mi jak oszalałe. Przez chwilę stałam nieruchomo, jakby ktoś mnie zamroził.
Nie spałam tej nocy. Marcin zasnął szybko, odwrócony do ściany. Ja leżałam z otwartymi oczami, wpatrzona w sufit. W głowie kłębiły się pytania: Kim jest „A”? Czy to możliwe, że… Nie! Przecież to niemożliwe! Ale przecież… Ostatnio był taki odległy. Zawsze miał wymówki, spotkania po pracy, delegacje.
Rano patrzyłam na niego inaczej. Każdy jego ruch wydawał mi się podejrzany. Kiedy wychodził z domu, próbowałam wyczytać coś z jego twarzy, ale był zamknięty jak nigdy dotąd.
Zadzwoniłam do mojej siostry, Magdy. — Kamila, nie rób sobie filmów w głowie — próbowała mnie uspokoić. — Może to jakaś głupia pomyłka? Może ktoś mu coś podrzucił?
Ale ja już czułam, że coś jest nie tak. Przez dwa dni chodziłam jak cień po domu. Dzieci pytały o tatę, a ja odpowiadałam wymijająco. W nocy śniło mi się, że Marcin wraca i mówi mi prosto w oczy: „Tak, zdradziłem cię”. Budziłam się zlana potem.
Kiedy wrócił, byłam gotowa na konfrontację. Usiadłam naprzeciwko niego przy stole w kuchni. — Musimy porozmawiać — powiedziałam stanowczo.
Spojrzał na mnie zaskoczony. — O czym?
Wyjęłam notatkę i położyłam ją przed nim. Przez chwilę patrzył na nią bez słowa. Potem podniósł wzrok na mnie.
— Skąd to masz?
— Znalazłam w twojej marynarce. Chcesz mi coś powiedzieć?
Zaczął się tłumaczyć: — To nie jest to, co myślisz… To jakaś pomyłka… Pewnie ktoś zostawił to przez przypadek…
— Przypadkiem w twojej kieszeni? — przerwałam mu ostro.
Widziałam, jak mięknie mu twarz. Przez chwilę miałam nadzieję, że powie prawdę. Ale on tylko spuścił głowę.
— Kamila… Ja… To skomplikowane.
— Skoro tak bardzo skomplikowane, to może mi wyjaśnisz? — Głos mi drżał, ale nie zamierzałam odpuścić.
W końcu powiedział: — To była tylko rozmowa. Nic więcej. Koleżanka z pracy… Miała problemy rodzinne… Spotkaliśmy się w hotelu na kawę…
— W pokoju hotelowym?! — krzyknęłam.
— Nie rozumiesz! Ona nie chciała rozmawiać przy innych… Bała się plotek… Przysięgam ci, nic się nie stało!
Nie wierzyłam mu. Widziałam jego nerwowe ruchy, unikanie wzroku. W głowie miałam tysiące scenariuszy.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była gęsta jak mgła nad Wisłą jesienią. Dzieci wyczuwały napięcie, pytały dlaczego tata śpi na kanapie.
Próbowałam rozmawiać z nim jeszcze kilka razy, ale zawsze kończyło się kłótnią lub milczeniem. Zaczęłam podejrzewać wszystko: jego SMS-y, rozmowy telefoniczne, nawet to, jak długo bierze prysznic.
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie ta „A” — Aneta z jego pracy. Powiedziała mi przez łzy: — Kamila, przepraszam… Nie chciałam niczego psuć… Marcin tylko mnie wysłuchał… Było mi bardzo ciężko…
Nie wiedziałam już, co myśleć. Czy naprawdę nic się nie stało? Czy może oboje kłamią?
Zaczęłam analizować nasze małżeństwo od początku: pierwsze randki nad Wisłą, wspólne mieszkanie na Ursynowie, narodziny dzieci… Kiedy to wszystko zaczęło się psuć? Czy to moja wina? Może byłam zbyt wymagająca? Może za mało go doceniałam?
Marcin próbował się zbliżyć: przynosił kwiaty bez okazji, gotował kolacje, zabierał dzieci do kina. Ale ja już nie potrafiłam mu zaufać. Każdy jego gest wydawał mi się fałszywy.
W końcu poszliśmy na terapię małżeńską. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie w gabinecie pani psycholog i mówiliśmy o wszystkim: o strachu przed samotnością, o zmęczeniu codziennością, o braku rozmów.
— Czego pani najbardziej się boi? — zapytała mnie psycholog.
— Że już nigdy mu nie uwierzę — odpowiedziałam szczerze.
Marcin milczał długo, potem powiedział cicho: — Chciałem tylko poczuć się ważny dla kogoś…
To bolało najbardziej. Czy naprawdę nie byłam dla niego wystarczająca?
Minęły miesiące. Nadal jesteśmy razem, ale coś się zmieniło na zawsze. Czasem patrzę na niego i zastanawiam się: czy można odbudować zaufanie po czymś takim? Czy warto walczyć o coś, co być może już dawno umarło?
A może każdy związek musi przejść swoją burzę?