Wstyd na całą wieś – historia Weroniki i rodzinnego konfliktu

„Jak mogłaś ich wyrzucić za próg? To twoja rodzona ciotka Zosia i kuzynka Krystyna! Im i tak ciężko, Krysia się rozwiodła, sama wychowuje syna!” – wrzeszczała na mnie mama, Halina, niemal ze łzami w oczach. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą, a w głowie dudniły mi jej słowa. Widziałam przez okno, jak ciotka Zosia z Krysią pakują walizki do starego fiata, a mały Michałek tuli się do matki, nie rozumiejąc jeszcze, co się dzieje.

Nie chciałam tego. Przysięgam, nie chciałam! Ale ile można znosić? Od dwóch miesięcy nasz dom przypominał dworzec – ciągłe krzyki, płacz dziecka, wieczne pretensje. Krysia po rozwodzie była cieniem samej siebie, rozdrażniona, wybuchowa. Ciotka Zosia narzekała na wszystko: na pogodę, na jedzenie, na mnie. „Weroniko, nie tak się gotuje rosół”, „Weroniko, pościel jest źle wyprasowana”, „Weroniko, mogłabyś pomóc Krysi bardziej”. A ja? Pracowałam zdalnie z domu, próbowałam ogarnąć swoje życie po śmierci taty i jeszcze być dobrą córką dla mamy.

Pewnego wieczoru, kiedy wróciłam zmęczona po całym dniu pracy i usłyszałam kolejny raz, że jestem samolubna i nie rozumiem rodzinnych problemów, coś we mnie pękło. Krysia rzuciła we mnie kubkiem po kawie, bo jej syn rozlał sok na dywan i „to przecież twoja wina, bo nie patrzyłaś!”. Wtedy powiedziałam: „Dość! Jutro was tu nie ma. Macie sobie znaleźć inne miejsce.”

Mama patrzyła na mnie jak na potwora. „Weronika, co ty wygadujesz? Przecież to rodzina!” – krzyczała. Ale ja już nie słuchałam. Zamknęłam się w swoim pokoju i płakałam całą noc. Rano ciotka Zosia z Krysią spakowały się bez słowa. Michałek tylko spojrzał na mnie smutnymi oczami.

I wtedy zaczęło się piekło. Plotki rozeszły się po wsi szybciej niż ogień po suchym lesie. Sąsiadka Jadzia szepnęła komuś w sklepie, że Weronika wygnała rodzinę na bruk. Ktoś inny dodał, że „pewnie jej się w głowie poprzewracało od tej pracy przy komputerze”. W kościele ludzie patrzyli na mnie spode łba. Nawet ksiądz podczas kazania mówił o „braku miłosierdzia wśród młodych”.

Mama przestała ze mną rozmawiać. Chodziła po domu jak cień, wzdychała ciężko i płakała nocami. Próbowałam z nią rozmawiać:
– Mamo, ja naprawdę nie miałam wyjścia…
– Nie mów do mnie teraz – odpowiadała zimno.

Czułam się jak wyrzutek. Nawet moja najlepsza przyjaciółka Anka zaczęła mnie unikać. „Wiesz, Weronika… Moja mama mówi, że to nieładnie tak z rodziną… Może powinnaś przeprosić?” – rzuciła kiedyś niepewnie przez telefon.

Ale czy naprawdę powinnam przeprosić? Czy ktoś widział, jak wyglądało moje życie przez te dwa miesiące? Jak próbowałam być wszystkim dla wszystkich? Jak tłumiłam własne emocje, żeby nie wybuchnąć? Jak czułam się niewidzialna we własnym domu?

Pewnej nocy usłyszałam mamę rozmawiającą przez telefon z ciotką Zosią:
– Halina, ona jest bez serca… Ja już nigdy tam nie wrócę…
– Zosiu, ona zawsze była taka chłodna…

Zacisnęłam pięści. To ja byłam chłodna? To ja byłam bez serca? Czy naprawdę nikt nie widział mojego cierpienia?

Kilka dni później przyszła do nas sołtysowa. Usiadła przy stole i spojrzała na mnie surowo:
– Weroniko, ludzie gadają… Może powinnaś coś zrobić? Pogodzić się z rodziną?
– A jeśli nie chcę? – zapytałam cicho.
– To zostaniesz tu sama jak palec – odpowiedziała bezlitośnie.

Te słowa bolały bardziej niż wszystko inne. Sama jak palec… Czy naprawdę tego chcę?

Wieczorem poszłam na spacer nad rzekę. Siedziałam na brzegu i patrzyłam na wodę. Przypomniałam sobie dzieciństwo – jak biegałyśmy z Krysią po łąkach, jak ciotka Zosia piekła najlepsze drożdżówki na świecie… Gdzie to wszystko się podziało?

Wróciłam do domu późno. Mama siedziała przy stole z pustym wzrokiem.
– Mamo…
– Co?
– Przepraszam.

Nie odpowiedziała. Tylko łza spłynęła jej po policzku.

Minęły tygodnie. Plotki ucichły, ale relacje w domu już nigdy nie były takie same. Czasem myślę: czy mogłam postąpić inaczej? Czy powinnam była wytrzymać jeszcze trochę? Czy naprawdę jestem taka bezduszna?

Może czasem trzeba wybrać siebie – nawet jeśli cała wieś uzna cię za potwora? Czy to egoizm czy samoobrona? Co wy byście zrobili na moim miejscu?