Wiedziałam, że zadzwonisz, mamo…

Wiedziałam, że zadzwonisz, mamo… Telefon zadzwonił w trakcie wykładu z psychologii rozwojowej. Siedziałam w trzecim rzędzie, próbując notować coś o fazach przywiązania, ale myśli błądziły gdzieś daleko. Gdy zobaczyłam na ekranie słowo „Mama”, poczułam znajome ukłucie w żołądku. Odrzuciłam połączenie, udając przed sobą, że to nic ważnego. Ale telefon zadzwonił ponownie, a wykładowczyni spojrzała na mnie z irytacją.

— Kowalska, miej sumienie. Wyłącz telefon albo odpowiedz — powiedziała zniecierpliwiona profesor Nowak.

— Odebrałabym. Mogę wyjść? — zapytałam cicho, czując na sobie spojrzenia całej sali.

— Wyjdź — westchnęła profesor.

Wyszłam na korytarz. Drżącymi rękami odebrałam telefon.

— Zosia? — głos mamy był napięty, jakby zaraz miała się rozpłakać.

— Mamo, jestem na uczelni. Co się stało?

— Musisz wrócić do domu. Tata… Tata miał wypadek. Jest w szpitalu.

Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. W głowie huczało mi tylko jedno słowo: „wypadek”.

— Co się stało? — zapytałam, starając się nie panikować.

— Samochód… On… On zasłabł za kierownicą. Lekarze mówią, że to zawał.

Poczułam, jak nogi uginają się pode mną. Przez chwilę miałam ochotę po prostu się rozpłakać, ale wiedziałam, że muszę być silna. Dla mamy. Dla siebie.

— Przyjadę pierwszym pociągiem — powiedziałam i rozłączyłam się.

Wróciłam do sali po plecak. Mila, moja przyjaciółka, spojrzała na mnie pytająco.

— Co się stało?

— Tata w szpitalu. Muszę jechać do domu — wyszeptałam.

Mila przytuliła mnie mocno.

— Dasz znać, jak będziesz czegoś potrzebować. Trzymaj się.

W drodze na dworzec czułam się jak w transie. Ludzie wokół mnie śmiali się, spieszyli gdzieś, a ja miałam wrażenie, że świat stanął w miejscu. W pociągu patrzyłam przez okno na przesuwające się krajobrazy i próbowałam poukładać myśli. Przypominały mi się wszystkie te chwile z dzieciństwa: tata uczący mnie jeździć na rowerze, mama piekąca szarlotkę w niedzielne popołudnia… I te wszystkie kłótnie, których nie potrafiłyśmy z mamą uniknąć.

Gdy dotarłam do szpitala, mama siedziała na plastikowym krześle pod salą intensywnej terapii. Wyglądała na starszą o dziesięć lat niż wtedy, gdy widziałam ją ostatni raz dwa miesiące temu.

— Zosia… — podniosła wzrok i od razu się rozpłakała.

Przytuliłam ją mocno. Przez chwilę obie płakałyśmy w milczeniu.

— Lekarze mówią, że jest stabilny — powiedziała w końcu mama. — Ale musimy poczekać na wyniki badań.

Siedziałyśmy razem przez kilka godzin. W końcu pozwolono nam wejść do taty. Leżał blady i słaby, ale uśmiechnął się na mój widok.

— Cześć, Zośka… — wyszeptał cicho.

— Cześć, tato…

Chciałam mu powiedzieć tyle rzeczy: że go kocham, że przepraszam za wszystkie nasze sprzeczki… Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.

Po powrocie do domu atmosfera była ciężka. Mama chodziła po kuchni jak cień samej siebie. Ja próbowałam jej pomóc, ale każda próba rozmowy kończyła się kłótnią.

— Dlaczego zawsze musisz wszystko wiedzieć lepiej? — rzuciła pewnego wieczoru mama, gdy próbowałam ją przekonać, żeby odpoczęła.

— Bo nie mogę patrzeć, jak się zamartwiasz! — odpowiedziałam ostro.

— Ty nic nie rozumiesz! Ty zawsze uciekasz! Nawet teraz!

Zamilkłyśmy obie. Wiedziałam, że ma rację. Uciekałam od problemów od lat: najpierw do nauki, potem na studia do innego miasta…

Następnego dnia odwiedziła nas ciocia Basia. Przyniosła ciasto i próbowała rozluźnić atmosferę.

— Zosiu, jak tam studia? — zapytała z uśmiechem.

— Dobrze… — odpowiedziałam niepewnie.

Mama spojrzała na mnie z wyrzutem.

— Dobrze? Przecież ostatnio mówiłaś, że masz problemy z zaliczeniem statystyki!

Poczułam narastającą frustrację.

— Mamo, nie musisz wszystkiego mówić przy cioci!

Ciocia Basia pokiwała głową ze zrozumieniem.

— Każdy ma swoje trudności. Najważniejsze to być razem i wspierać się nawzajem.

Wieczorem usiadłam sama w swoim dawnym pokoju. Spojrzałam na stare zdjęcia: uśmiechnięta rodzina na wakacjach nad morzem, ja z tatą na rowerze… Zdałam sobie sprawę, jak bardzo brakuje mi tej beztroski z dzieciństwa. Jak bardzo chciałabym cofnąć czas i naprawić wszystko to, co popsuło się między mną a mamą.

Następnego dnia rano mama weszła do mojego pokoju bez pukania.

— Zosia… Musimy porozmawiać.

Usiadła obok mnie na łóżku i przez chwilę milczała.

— Wiem, że nie jestem łatwa. Ale boję się o was… O ciebie i tatę. Boję się zostać sama…

Spojrzałam na nią i zobaczyłam łzy w jej oczach. Po raz pierwszy od dawna poczułam współczucie zamiast złości.

— Ja też się boję… — wyszeptałam.

Przytuliłyśmy się mocno. Po raz pierwszy od lat poczułam, że naprawdę jesteśmy rodziną.

Tata wracał do zdrowia powoli. Każdego dnia odwiedzałyśmy go razem z mamą i coraz częściej rozmawiałyśmy o wszystkim: o studiach, o przyszłości, o naszych lękach i marzeniach. Zrozumiałam wtedy coś ważnego: czasem trzeba przejść przez burzę, żeby znów zobaczyć słońce.

Dziś siedzę przy oknie w swoim studenckim mieszkaniu i patrzę na świat z innej perspektywy. Wiem już, że nie da się uciec przed rodziną ani przed własnymi uczuciami. Ale czy potrafimy nauczyć się rozmawiać ze sobą zanim będzie za późno? Czy można naprawić to, co przez lata było przemilczane? Może właśnie teraz jest czas, by spróbować.