Wiadro przejrzałych pomidorów i sekret, który podzielił rodzinę
– Znowu te pomidory? – syknęłam pod nosem, patrząc na wiadro, które teściowa postawiła na środku kuchni. Były miękkie, popękane, niektóre już zaczynały pleśnieć. – Dzień dobry, Aniu – powiedziała z wymuszonym uśmiechem, jakby nie słyszała mojego tonu. – Przyniosłam wam świeże warzywa z działki.
Świeże? Przecież to już prawie kompost – pomyślałam, ale ugryzłam się w język. Mój mąż, Tomek, stał w progu i udawał, że nie widzi napięcia. Nasz syn Staś bawił się w salonie klockami LEGO, nieświadomy burzy, która wisiała w powietrzu.
– Dziękujemy, mamo – powiedział Tomek, zerkając na mnie z niepokojem. Wiedział, że zaraz wybuchnę. Ostatnio coraz częściej czułam się jak intruz we własnym domu. Teściowa przychodziła bez zapowiedzi, przynosiła „prezenty”, które były dla mnie tylko problemem. Wiadro przejrzałych pomidorów to była kropla, która przelała czarę.
– A dla Stasia mam coś specjalnego! – zawołała teściowa i wyciągnęła z torby ogromną paczkę żelków. Staś podskoczył z radości i rzucił się jej na szyję. – Babciu! Dziękuję!
Poczułam ukłucie zazdrości i złości. Przecież mówiłam jej setki razy, że Staś ma alergię na sztuczne barwniki! Żelki były dla niego zakazane. Ale ona zawsze wiedziała lepiej.
– Mamo, rozmawialiśmy o tym… – zaczął Tomek niepewnie.
– Oj tam, raz mu nie zaszkodzi! – machnęła ręką teściowa i spojrzała na mnie z wyzwaniem. – Ty zawsze wszystko komplikujesz, Aniu.
Zacisnęłam pięści. Czułam, jak narasta we mnie bezsilność. Próbowałam chronić swoje dziecko, a ona robiła ze mnie histeryczkę. Tomek patrzył na mnie błagalnie: „Nie teraz, nie przy Stasiu”.
Zebrałam się w sobie i spokojnie powiedziałam:
– Staśku, schowamy żelki na później, dobrze? Najpierw zjemy obiad.
Staś zrobił nadąsaną minę, ale posłusznie odłożył słodycze na półkę. Teściowa przewróciła oczami.
– Kiedyś dzieci jadły wszystko i żyły! Teraz to same wymysły…
Zignorowałam ją i zaczęłam przekładać pomidory do miski. Sok ściekał mi po palcach, a zapach przejrzałych warzyw przyprawiał o mdłości. W głowie kłębiły mi się myśli: „Dlaczego ona to robi? Czy naprawdę nie rozumie, czy po prostu chce mnie upokorzyć?”
Po obiedzie Tomek wyszedł z teściową do ogrodu. Słyszałam ich rozmowę przez uchylone okno.
– Ona jest przewrażliwiona – mówiła teściowa ściszonym głosem. – Ty też byłeś alergikiem i nic ci nie było!
– Mamo, proszę cię… To inne czasy. Ania się martwi o Stasia.
– Bo ją rozpuściłeś! Kiedyś kobiety były twardsze…
Zacisnęłam zęby. Czułam się jak intruz w ich rozmowie o mnie. Jakby moje uczucia nie miały znaczenia.
Wieczorem Staś zaczął się drapać po rękach. Pojawiły się czerwone plamy.
– Mamo, swędzi mnie…
Serce mi zamarło. Zajrzałam do kuchni – paczka żelków była otwarta do połowy.
– Staś! Jadłeś żelki?
Spojrzał na mnie przestraszony.
– Babcia mi dała… Powiedziała, że mogę.
Wybuchłam płaczem. Tomek wbiegł do kuchni.
– Co się stało?
– Staś ma wysypkę! Mówiłam twojej matce!
Tomek spojrzał na syna i pobladł.
– Mamo! – krzyknął przez telefon. – Przyjedź natychmiast!
Teściowa zjawiła się po dziesięciu minutach, cała roztrzęsiona.
– Przecież tylko kilka… Nie wiedziałam…
– Wiedziałaś! – krzyknęłam przez łzy. – Prosiłam cię tyle razy!
Staś płakał, drapał się coraz mocniej. Zadzwoniłam po pogotowie.
W szpitalu lekarz potwierdził reakcję alergiczną. Staś dostał leki i musieliśmy zostać na obserwacji.
Tej nocy nie spałam ani minuty. Tomek siedział przy łóżku syna i milczał. Widziałam w jego oczach strach i poczucie winy.
Rano przyszła teściowa z bukietem kwiatów i przeprosinami.
– Aniu… Przepraszam… Nie chciałam…
Nie potrafiłam jej wybaczyć. Widziałam w niej zagrożenie dla mojego dziecka.
Po powrocie do domu Tomek próbował łagodzić sytuację.
– Może przesadzasz? Mama chciała dobrze…
Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.
– Naprawdę tego nie widzisz? Ona nigdy nie szanuje moich granic!
Tomek spuścił wzrok.
– To moja matka… Nie chcę wybierać między wami…
Wtedy coś we mnie pękło.
– Ale ja muszę wybierać między spokojem a ciągłym lękiem o nasze dziecko!
Przez kolejne dni unikałam kontaktu z teściową. Czułam się winna – przecież to rodzina Tomka, babcia Stasia… Ale nie mogłam zapomnieć tamtej nocy w szpitalu.
Któregoś wieczoru Tomek usiadł obok mnie na kanapie.
– Kocham cię – powiedział cicho. – Ale nie wiem, jak to wszystko poukładać…
Objęłam go i rozpłakałam się na dobre.
– Ja też nie wiem…
Od tamtej pory nasze relacje z teściową są chłodne. Staś czasem pyta: „Czemu babcia rzadziej przychodzi?” Nie umiem mu odpowiedzieć bez łez w oczach.
Często wracam myślami do tamtego dnia i pytam siebie: czy mogłam postąpić inaczej? Czy można kochać rodzinę i jednocześnie chronić siebie przed bólem?
A wy? Gdzie stawiacie granice między lojalnością wobec bliskich a troską o własne dziecko?