W poszukiwaniu szczęścia na wakacjach: Gorzki smak urlopu w Kołobrzegu
– Naprawdę chcesz jechać z dzieckiem? – głos Krzysztofa był zimny, jakby już wtedy wiedział, że ten wyjazd nie przyniesie nam szczęścia. Stałam przy kuchennym stole, ściskając w dłoni katalog z hotelami w Kołobrzegu. Zosia, czyli ja, zawsze marzyłam o spokojnych wakacjach nad polskim morzem. Chciałam pokazać Jasiowi, naszemu trzyletniemu synkowi, jak wygląda prawdziwa plaża, jak pachnie Bałtyk o poranku. Ale Krzysztof miał inne plany – on zawsze miał inne plany.
– Przecież to nie jest urlop, jeśli trzeba cały czas pilnować dziecka – dodał, nawet na mnie nie patrząc. Poczułam, jak coś we mnie pęka. Rok ciężkiej pracy, nieprzespane noce z Jasiem, codzienne obowiązki – wszystko po to, żeby przez te dwa tygodnie poczuć się rodziną. Czy to naprawdę tak wiele?
W końcu ustąpiliśmy sobie nawzajem – ja wybrałam miejsce, on hotel z basenem i spa. Miałam nadzieję, że kompromis nas uratuje. Wyruszyliśmy w czerwcu, kiedy Kołobrzeg jeszcze nie był zatłoczony. Jaś był podekscytowany – pierwszy raz widział morze. Krzysztof przez całą drogę milczał, a ja udawałam, że tego nie widzę.
Pierwszy dzień był piękny. Słońce, szum fal, Jaś biegał po piasku i budował zamki. Patrzyłam na niego i czułam łzy pod powiekami – ze wzruszenia i z ulgi. Ale wieczorem wszystko wróciło do normy. Krzysztof zamknął się w łazience z telefonem. Słyszałam jego śmiech – rozmawiał z kimś długo i cicho. Kiedy wyszedł, zapytałam:
– Z kim rozmawiałeś?
– Z pracy – odpowiedział krótko i odwrócił się do ściany.
Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, słuchając oddechu Jasia i próbując nie myśleć o tym, co się dzieje z moim małżeństwem. Przecież miało być inaczej.
Kolejne dni były coraz trudniejsze. Krzysztof coraz częściej znikał – raz tłumaczył się służbowymi mailami, innym razem szedł „na spacer” sam. Ja zostawałam z Jasiem na plaży, patrząc na szczęśliwe rodziny wokół i czując rosnącą w środku pustkę.
Pewnego popołudnia Jaś zachorował – gorączka, kaszel, płacz. Siedziałam przy nim całą noc, a Krzysztof nawet nie zapytał, czy czegoś potrzebuję. Rano powiedział tylko:
– Może trzeba było zostać w domu.
Nie wytrzymałam.
– Może ty w ogóle nie chciałeś tu przyjeżdżać? Może w ogóle nie chcesz być z nami? – głos mi się załamał.
Spojrzał na mnie zimno.
– Przesadzasz. Po prostu jestem zmęczony.
Wtedy zrozumiałam, że nie chodzi o zmęczenie. Chodzi o nas. O to, że od miesięcy jesteśmy sobie obcy. Że każde z nas żyje własnym życiem pod jednym dachem.
Następnego dnia zabrałam Jasia na molo. Siedzieliśmy razem na ławce i patrzyliśmy na fale. Jaś przytulił się do mnie i powiedział:
– Mamusiu, czy tata nas kocha?
Nie umiałam odpowiedzieć. Poczułam łzy na policzkach i tylko mocniej go przytuliłam.
Wieczorem Krzysztof wrócił późno. Pachniał perfumami, których nie znałam. Nie pytałam już o nic – nie miałam siły na kolejne kłótnie.
Ostatniego dnia urlopu spakowałam walizki sama. Krzysztof nawet nie zauważył, że płaczę. W drodze powrotnej Jaś zasnął na moich kolanach, a ja patrzyłam przez okno samochodu na mijane drzewa i zastanawiałam się, kiedy przestaliśmy być rodziną.
W domu Krzysztof od razu poszedł do swojego gabinetu. Ja rozpakowywałam rzeczy Jasia i czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej.
Czy można jeszcze naprawić coś, co tak bardzo się zepsuło? Czy warto walczyć o rodzinę tylko dla dziecka? A może czasem trzeba pozwolić odejść – sobie albo komuś bliskiemu?
Czasem myślę: czy gdybym wtedy wybrała inne miejsce albo po prostu została w domu, wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy szczęście naprawdę zależy od miejsca i pogody… czy raczej od ludzi, którzy są obok nas?