Tydzień po ślubie – kiedy miłość zamienia się w ciszę
— Oszalałeś?! Jaki rozwód?! — krzyknęłam, rzucając na podłogę bukiet zasuszonych róż, który jeszcze wczoraj wydawał mi się najpiękniejszy na świecie. Róże rozsypały się po panelach, a ja poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi spod nóg dywan. — Dopiero co wzięliśmy ślub! Tydzień temu! — I co z tego? — Marek nawet nie podniósł wzroku znad telefonu. — Pomyłka się zdarza. Lepiej od razu to naprawić, niż ciągnąć coś na siłę.
W tamtej chwili świat przestał istnieć. Siedzieliśmy w naszym nowym mieszkaniu na Pradze, jeszcze pachnącym farbą i nowością, z prezentami ślubnymi poustawianymi w kątach. Jeszcze tydzień temu wszyscy nam gratulowali, a ja czułam się jak księżniczka. Teraz patrzyłam na Marka i nie poznawałam go. Jego twarz była obojętna, zimna, jakby już mnie nie było.
— Marek, powiedz mi chociaż dlaczego? — głos mi się załamał. — Co się stało? Przecież wszystko było dobrze…
Wzruszył ramionami. — Po prostu zrozumiałem, że to nie to. Lepiej teraz niż za dziesięć lat z dziećmi i kredytem.
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Przecież jeszcze tydzień temu przysięgaliśmy sobie miłość przed Bogiem i rodziną. Mama płakała ze wzruszenia, tata ściskał Marka jak własnego syna. A teraz? Teraz miałam zadzwonić do nich i powiedzieć: „Rozwodzimy się”? Po tygodniu?
— Kinga, nie rób scen — powiedział cicho Marek. — To nie twoja wina. Po prostu… pomyliłem się.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Wybiegłam do łazienki i zamknęłam się od środka. Usiadłam na zimnych kafelkach i zaczęłam płakać. W głowie miałam mętlik: obrazy ze ślubu mieszały się z tym, co właśnie usłyszałam. Przypomniałam sobie, jak Marek patrzył na mnie przy ołtarzu, jak trzymał mnie za rękę podczas pierwszego tańca. Czy to wszystko było kłamstwem?
Po godzinie wyszłam z łazienki. Marek siedział w tym samym miejscu, przeglądając coś w telefonie.
— I co teraz? — zapytałam cicho.
— Jutro pójdę do prawnika. Lepiej szybko to załatwić.
— A rodzice? Co im powiemy?
— Powiesz prawdę. Że się nie udało.
Zadzwoniłam do mamy tego samego wieczoru. Słyszałam jej oddech po drugiej stronie słuchawki, zanim powiedziała: — Kinga… co się stało?
Nie potrafiłam odpowiedzieć. Po prostu płakałam.
Następnego dnia przyszła do mnie mama. Przyniosła rosół i ciasto drożdżowe, jakby to mogło naprawić moje serce. Usiadła obok mnie na kanapie i pogłaskała mnie po włosach.
— Córeczko… czy on cię zdradził?
Pokręciłam głową. — Nie wiem… On po prostu mówi, że to pomyłka.
Mama spojrzała na mnie z bólem. — Może za szybko się pobraliście? Może trzeba było poczekać?
— Ale przecież byliśmy razem cztery lata! — wybuchłam. — Myślałam, że go znam!
Mama milczała przez chwilę. — Czasem ludzie zmieniają się po ślubie…
Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Marek zaczął pakować swoje rzeczy. Nie było kłótni ani łez z jego strony — tylko chłodna obojętność. Zostawił mi mieszkanie i większość rzeczy, jakby chciał mieć to już za sobą.
Najgorsze były rozmowy z rodziną i znajomymi. Każdy pytał: „Co się stało?”, „Może jeszcze się dogadacie?”, „Może to tylko kryzys?”. Nikt nie rozumiał, że nie da się naprawić czegoś, co rozpadło się tak nagle i bez powodu.
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie siostra Marka, Magda.
— Kinga… czy ty coś zrobiłaś? Marek nic nie mówi…
— Nie wiem, Magda. On po prostu chce rozwodu.
— Może ma kogoś? — zapytała cicho.
Zamarłam. Przez chwilę pomyślałam o tej możliwości, ale Marek nigdy nie dawał mi powodów do zazdrości. A może po prostu byłam ślepa?
Po tygodniu od naszego rozstania przyszły papiery rozwodowe. Siedziałam przy kuchennym stole z długopisem w ręku i patrzyłam na swoje nazwisko obok jego nazwiska. Jeszcze tydzień temu podpisywaliśmy dokumenty w urzędzie stanu cywilnego jako mąż i żona. Teraz miałam podpisać koniec naszej historii.
Przyszedł tata. Usiadł naprzeciwko mnie i długo milczał.
— Kinga… życie czasem daje nam lekcje, których nie chcemy dostać — powiedział w końcu. — Ale lepiej dostać je teraz niż później.
Spojrzałam na niego przez łzy.
— Tato… ja już nie wierzę w miłość.
Przytulił mnie mocno.
— Jeszcze uwierzysz. Ale najpierw musisz pozwolić sobie na ból.
Minęły dwa miesiące od rozwodu. Mieszkanie powoli przestało pachnieć Markiem. Zaczęłam wracać do pracy, spotykać się z przyjaciółkami, próbować żyć na nowo. Ale czasem budzę się w nocy i pytam siebie: gdzie popełniłam błąd? Czy można było to przewidzieć? Czy naprawdę zna się drugiego człowieka?
Czasem patrzę na zasuszone róże leżące w szufladzie i myślę: czy miłość może umrzeć tak szybko? Czy to ja byłam ślepa, czy on był tchórzem? Może nigdy nie byliśmy sobie pisani?
A wy… czy kiedykolwiek baliście się, że wszystko może runąć w jednej chwili? Czy można zaufać komuś bezgranicznie – nawet jeśli serce podpowiada inaczej?