„To mój tata, więc będzie na moim ślubie, czy ci się to podoba, czy nie”: Moja walka o rodzinę i własne szczęście

– Nie rozumiesz, Martyna? On nie zasługuje, żeby być na twoim ślubie! – głos mamy drżał od gniewu i rozpaczy. Stałyśmy naprzeciwko siebie w kuchni, a zapach świeżo parzonej kawy mieszał się z ciężarem niewypowiedzianych słów.

Patrzyłam na nią, czując jak serce wali mi w piersi. – Mamo, to mój tata. Nieważne, co się między wami wydarzyło. To mój dzień i chcę, żeby był przy mnie.

Mama odwróciła wzrok. W jej oczach zobaczyłam łzy, których nie chciała mi pokazać. – On cię zostawił. Zostawił nas. Jak możesz mu wybaczyć?

Wtedy po raz pierwszy poczułam, że stoję na rozdrożu. Przez całe życie próbowałam być lojalna wobec mamy. Po rozwodzie rodziców mieszkałyśmy razem w naszym małym mieszkaniu na Pradze. Ojciec pojawiał się rzadko – raz na miesiąc, czasem rzadziej. Zawsze przynosił czekoladki Wedla i obietnice, że następnym razem zabierze mnie do kina albo do ZOO. Czekałam na te spotkania jak na święto, choć wiedziałam, że mama nie znosi tych dni.

– Martyna, nie idź dziś z nim – prosiła czasem cicho. – On cię zawiedzie.

Ale ja szłam. Potrzebowałam go. Potrzebowałam poczuć się czyjąś córką, nawet jeśli tylko przez kilka godzin.

Kiedy miałam szesnaście lat, ojciec nagle przestał się odzywać. Mama powiedziała tylko: – W końcu się nauczył, że nie można mieć wszystkiego.

Nie pytałam więcej. Udawałam przed sobą, że nie tęsknię. Zamiast tego skupiłam się na nauce i pracy dorywczej w osiedlowym sklepie spożywczym. Mama była dumna – powtarzała wszystkim sąsiadkom, że jej córka sama zarabia na swoje potrzeby.

Ale kiedy poznałam Pawła na studiach, wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Paweł miał rodzinę jak z reklamy: niedzielne obiady u babci, wspólne wakacje nad Bałtykiem, nawet kłótnie były u nich jakieś… ciepłe. Zazdrościłam mu tego spokoju.

– Chciałabym mieć taką rodzinę – powiedziałam mu kiedyś po cichu.

– To zbudujemy swoją – odpowiedział i pocałował mnie w czoło.

Kiedy Paweł mi się oświadczył, wiedziałam jedno: chcę, żeby mój tata był przy mnie w tym dniu. Odnalazłam go przez Facebooka. Bałam się tej rozmowy jak nigdy wcześniej.

– Cześć, tato – napisałam drżącymi palcami. – Wychodzę za mąż. Chciałabym, żebyś był na moim ślubie.

Odpisał po dwóch dniach: „Martynko… Nie wiem, czy zasługuję. Ale jeśli chcesz, przyjdę”.

Kiedy powiedziałam o tym mamie, wybuchła. Przez tydzień nie odzywała się do mnie słowem. W domu panowała cisza tak gęsta, że aż bolały mnie uszy.

Pewnego wieczoru usiadła naprzeciwko mnie przy stole.

– Wiesz, dlaczego cię zostawił? – zapytała nagle.

Zamilkłam. Nigdy nie mówiła o szczegółach rozwodu.

– Bo byłam dla niego za słaba. Bo nie chciałam udawać szczęśliwej żony dla sąsiadów i jego matki. Bo miał inną kobietę już wtedy, kiedy ty miałaś pięć lat.

Poczułam się tak, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody.

– Dlaczego mi tego nie powiedziałaś?

– Bo nie chciałam cię ranić bardziej niż on już to zrobił.

Przez kolejne dni próbowałam zrozumieć obie strony. Mama była dla mnie wszystkim – opiekunką, powierniczką sekretów, czasem nawet przyjaciółką. Ale tata… Tata był moją pierwszą miłością i pierwszym rozczarowaniem.

Ślub zbliżał się wielkimi krokami. Paweł widział moje rozdarcie.

– Martyna, musisz zdecydować sama. Ale pamiętaj – to twój dzień. Nie możesz żyć tylko dla innych.

W noc przed ślubem mama przyszła do mojego pokoju.

– Jeśli on przyjdzie… Ja nie przyjdę – powiedziała cicho.

Zamarłam.

– Mamo… Proszę cię…

– Nie mogę patrzeć mu w oczy po tym wszystkim.

Nie spałam całą noc. Nad ranem zadzwoniłam do taty.

– Tato… Może lepiej będzie, jeśli nie przyjdziesz…

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Martynko… Ja wiem, że zawiodłem ciebie i twoją mamę. Ale kocham cię i zawsze będę twoim ojcem. Jeśli chcesz mnie tam mieć – będę stał z tyłu kościoła i nawet nie podejdę bliżej.

Poczułam łzy pod powiekami.

W dniu ślubu mama była piękna jak nigdy wcześniej. Pomagała mi poprawić welon i szeptała: „Jesteś moją dumą”. Ale kiedy zobaczyłam tatę stojącego z tyłu kościoła – samotnego, ze spuszczoną głową – serce mi pękło.

Po ceremonii podeszłam do niego.

– Dziękuję, że przyszedłeś – wyszeptałam.

Uśmiechnął się smutno.

– Dziękuję, że pozwoliłaś mi być częścią twojego życia choć przez chwilę.

Mama widziała naszą rozmowę. Przez chwilę myślałam, że podejdzie i powie coś gorzkiego – ale tylko odwróciła wzrok i poszła do samochodu.

Przez kolejne miesiące nasze relacje były napięte jak nigdy wcześniej. Mama unikała tematu ojca, a ja czułam się rozdarta między dwoma światami.

Kiedy zaszłam w ciążę, zadzwoniłam do taty jako pierwszego.

– Tato… Będziesz dziadkiem!

Usłyszałam w słuchawce łkanie dorosłego mężczyzny.

Ale wtedy Paweł stracił pracę. Zaczęły się kłopoty finansowe. Mama pomagała nam jak mogła – gotowała obiady na kilka dni do przodu, przynosiła pieluchy i ubranka dla dziecka.

Pewnego dnia Paweł wrócił do domu wściekły i zmęczony.

– Twój ojciec powinien nam pomóc! Przecież to jego wnuk!

Zadzwoniłam do taty z prośbą o wsparcie finansowe. Odpowiedział krótko:

– Martyna… Nie mogę teraz pomóc. Mam swoje zobowiązania wobec nowej rodziny…

Poczułam się zdradzona po raz kolejny. Mama miała rację – on zawsze wybiera siebie.

Wtedy zaczęły się nasze kłótnie z Pawłem. O pieniądze, o przyszłość naszego dziecka, o moje relacje z rodzicami.

Któregoś wieczoru mama przyszła do mnie z herbatą i powiedziała:

– Wiesz… Może byłam dla ciebie za surowa wobec twojego ojca. Ale chciałam cię ochronić przed tym bólem.

Popatrzyłam na nią przez łzy:

– Mamo… Ja tylko chciałam mieć rodzinę…

Przytuliła mnie mocno pierwszy raz od lat dzieciństwa.

Dziś patrzę na mojego synka śpiącego w łóżeczku i zastanawiam się: czy można naprawdę pogodzić lojalność wobec rodziny z własnym szczęściem? Czy wybaczenie jest możliwe tam, gdzie tyle razy zostało zawiedzione zaufanie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?