Święta, które nigdy nie były nasze: Opowieść o rodzinnych konfliktach i poszukiwaniu własnego miejsca

– Twoja żona psuje nam wszystkie uroczystości – powiedziała mama przez telefon, zanim jeszcze zdążyłem się przywitać. Siedziałem w kuchni, patrząc przez okno na szare, listopadowe niebo, i poczułem, jak coś ściska mnie w żołądku. Znowu to samo. Znowu święta, które miały być inne, a już zaczynały się od pretensji.

– Mamo, proszę cię… – zacząłem, ale ona weszła mi w słowo:

– Marek, ja nie mam już siły. Każde spotkanie kończy się kłótnią albo łzami. Czy naprawdę nie widzisz, jak ona się zachowuje?

W tle słyszałem cichy szum telewizora i stukanie łyżeczki o filiżankę. Wiedziałem, że mama siedzi w swoim ulubionym fotelu, z herbatą i gazetą na kolanach. Zawsze tak wyglądały nasze rozmowy – ona w swoim świecie, ja w swoim. A pomiędzy nami Iza.

Iza… Moja żona od pięciu lat. Inteligentna, uparta, z ciętym językiem i sercem na dłoni. Kiedy ją poznałem, wydawało mi się, że razem możemy wszystko. Ale szybko okazało się, że dla mojej mamy nigdy nie będzie wystarczająco dobra.

– Iza proponuje, żebyśmy jutro wszyscy spotkali się w restauracji lub kawiarni – powiedziałem, próbując zmienić temat na coś bardziej neutralnego.

– Dobry pomysł – odpowiedziała mama po chwili milczenia. – Ale niech Iza sama wybierze miejsce, żebyśmy nie zmieniali lokalu w trakcie zamawiania.

Poczułem ulgę. Może tym razem się uda? Może jeśli Iza wybierze miejsce, mama nie będzie miała powodów do narzekań?

Wieczorem usiedliśmy z Izą przy stole. Ona przeglądała menu kilku restauracji na telefonie.

– Wiesz, że twoja mama znowu będzie miała pretensje? – zapytała cicho.

– Nie tym razem – odpowiedziałem z nadzieją. – Sama wybierzesz miejsce. Mama się zgodziła.

Iza spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– Marek, ja już nie mam siły walczyć o każde święto. Może powinniśmy po prostu wyjechać? Spędzić ten dzień tylko we dwoje?

Poczułem ukłucie winy. Wiedziałem, że dla niej te spotkania to nie tylko stres, ale i poczucie odrzucenia. Za każdym razem starała się być miła, przygotowywała prezenty, piekła ciasta według przepisów mamy. A mimo to zawsze coś było nie tak.

Następnego dnia spotkaliśmy się w wybranej przez Iza kawiarni na Starym Mieście. Było ciepło i przytulnie, pachniało kawą i cynamonem. Mama przyszła punktualnie, z uśmiechem na twarzy.

– Dzień dobry, Izo – powiedziała chłodno.

Iza odpowiedziała równie uprzejmie. Przez chwilę wydawało się, że wszystko pójdzie dobrze. Zamówiliśmy kawę i ciasto. Rozmawialiśmy o pogodzie, pracy, planach na święta.

Ale potem mama zaczęła:

– Wiesz, Izo, kiedyś święta wyglądały inaczej. Było więcej ciepła, więcej tradycji… Teraz wszystko jest takie nowoczesne. Nawet barszcz smakuje inaczej.

Iza zacisnęła usta.

– Staram się robić wszystko najlepiej jak potrafię – powiedziała cicho. – Ale może powinniśmy spróbować czegoś nowego? Może wspólne gotowanie?

Mama spojrzała na mnie wymownie.

– Ja już swoje ugotowałam w życiu – odparła z przekąsem.

Czułem narastające napięcie. Próbowałem ratować sytuację:

– Mamo, może spróbujemy w tym roku czegoś innego? Iza naprawdę się stara…

– Ty zawsze ją bronisz! – wybuchła mama. – A ja? Ja się nie liczę?

Ludzie przy sąsiednich stolikach zaczęli zerkać w naszą stronę. Iza spuściła wzrok. Ja poczułem się jak dziecko złapane na gorącym uczynku.

Po chwili mama wstała.

– Nie będę przeszkadzać. Skoro wam tak dobrze razem…

Wyszła z kawiarni bez słowa pożegnania.

Siedzieliśmy z Izą w ciszy. Patrzyłem na jej dłonie splecione na stole.

– Przepraszam – powiedziałem cicho.

– To nie twoja wina – odpowiedziała zmęczonym głosem. – Ale ja już naprawdę nie wiem, co robić.

Wróciliśmy do domu w milczeniu. Wieczorem zadzwoniłem do mamy. Nie odebrała. Napisałem SMS-a: „Mamo, proszę cię… Porozmawiajmy.”

Odpisała dopiero rano: „Nie mam ochoty rozmawiać.”

Przez kolejne dni atmosfera była ciężka jak mgła za oknem. W pracy byłem rozkojarzony, w domu panowała cisza. Iza coraz częściej zamykała się w sypialni z książką lub wychodziła na długie spacery.

W końcu usiadłem z nią przy stole.

– Iza… Co mam zrobić? Nie chcę wybierać między tobą a mamą.

Spojrzała mi prosto w oczy:

– Marek, ja cię kocham. Ale jeśli nic się nie zmieni… Nie wiem, czy dam radę tak dalej żyć.

To był cios prosto w serce. Przez chwilę miałem ochotę po prostu wyjść i nigdy nie wrócić do tego domu pełnego niedopowiedzeń i żalu.

Zadzwoniłem do mamy jeszcze raz. Tym razem odebrała.

– Mamo… Proszę cię, spróbuj zrozumieć Izę. Ona naprawdę chce dobrze.

– A ty spróbuj zrozumieć mnie! – odpowiedziała ostro. – Straciłam syna przez twoją żonę!

Nie wiedziałem już, co powiedzieć.

Minęły tygodnie. Święta spędziliśmy sami z Izą – pierwszy raz bez rodziny. Było spokojnie, ale smutno. Brakowało mi mamy, jej śmiechu i nawet tych wszystkich pretensji.

Czasem zastanawiam się: czy można pogodzić dwie najważniejsze kobiety swojego życia? Czy zawsze ktoś musi być przegranym? Może rodzina to nie tylko wspólne święta przy stole, ale przede wszystkim umiejętność wybaczania i zaczynania od nowa…