Śmiech z prostych ludzi: Moje osobiste doświadczenie brutalności

– Naprawdę nie wiesz, jak działa ten system? – głos Magdy przeszył ciszę biura jak nóż. Siedziałam przy biurku, próbując zrozumieć nowy program księgowy, kiedy cała grupa spojrzała na mnie z tym samym ironicznym uśmiechem. – Może na wsi robi się to inaczej, co? – dodała, a reszta wybuchła śmiechem. Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. W jednej chwili wróciły wszystkie wspomnienia z dzieciństwa – te same spojrzenia, te same słowa, które słyszałam w szkole: „Wieśniara”, „Prosta dziewczyna”, „Pewnie nie znasz nawet internetu”.

Nazywam się Kinga Nowak i jeszcze niedawno wierzyłam, że uda mi się zacząć nowe życie w Warszawie. Ukończyłam ekonomię na Uniwersytecie Łódzkim, co dla mojej rodziny było powodem do dumy. Pochodzę z małej wsi pod Piotrkowem Trybunalskim. Rodzice całe życie pracowali na roli, a ja byłam pierwszą osobą w rodzinie, która dostała się na studia. Marzyłam o tym, żeby wyrwać się z miejsca, gdzie każdy zna każdego i gdzie plotki rozchodzą się szybciej niż wiatr. Kiedy dostałam pracę jako młodsza księgowa w prywatnej firmie transportowej, myślałam, że to początek czegoś nowego.

Pierwszego dnia w pracy czułam się jak dziecko we mgle. Nowe twarze, nowe zasady, nowy świat. Magda – starsza księgowa – od razu dała mi do zrozumienia, że jestem tu „nowa” i „zielona”. – Skąd jesteś? – zapytała przy kawie. – Z Piotrkowa? – Nie, z małej wsi pod Piotrkowem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Widziałam ten błysk w jej oku. – Ooo, to pewnie masz krowy i świnie w domu! – rzuciła głośno, a reszta zaczęła się śmiać. Próbowałam się uśmiechnąć, ale czułam, jak łzy napływają mi do oczu.

W domu dzwoniłam do mamy i mówiłam jej tylko o dobrych rzeczach: że praca jest ciekawa, że ludzie mili. Nie chciałam jej martwić. Wiedziałam, ile kosztowało ją to wszystko – ile razy musiała pożyczać pieniądze na moje książki i akademik. Tata zawsze powtarzał: „Pamiętaj, Kinga, jesteś mądra i dasz sobie radę”. Ale czy naprawdę byłam taka silna?

Z każdym dniem atmosfera w pracy stawała się coraz bardziej duszna. Magda i jej koleżanki zaczęły robić sobie ze mnie żarty przy każdej okazji. – Kinga, a może ty nam opowiesz, jak doić krowę? – pytała Aneta podczas lunchu. Kiedy raz pomyliłam się w rozliczeniu faktur, usłyszałam: – U was na wsi pewnie liczycie tylko do dziesięciu! Czułam się coraz bardziej samotna i wyobcowana.

Pewnego dnia podsłuchałam rozmowę Magdy z szefem. – Wie pan, ona jest trochę… no wie pan… taka prosta. Może lepiej zatrudnić kogoś z miasta? – mówiła szeptem. Szef spojrzał na mnie przez szybę swojego gabinetu i tylko skinął głową.

Wieczorami wracałam do pustego mieszkania na Pradze i płakałam w poduszkę. Zastanawiałam się, czy nie rzucić wszystkiego i nie wrócić do domu. Ale wtedy przypominałam sobie twarz mamy i jej dumę, kiedy odbierałam dyplom. Wiedziałam, że nie mogę się poddać.

W pracy zaczęłam unikać wspólnych przerw i rozmów. Skupiałam się tylko na zadaniach. Pewnego dnia Magda przyszła do mnie z kolejnym zadaniem. – Kinga, musisz przygotować raport dla zarządu na jutro rano. Dasz radę? Czy może trzeba ci tłumaczyć wszystko od podstaw? – zapytała z przekąsem.

Zacisnęłam zęby i zabrałam się do pracy. Siedziałam do późna, sprawdzając każdy szczegół po sto razy. Rano oddałam raport szefowi. Po godzinie wezwał mnie do siebie.

– Kinga, bardzo dobrze przygotowany raport. Widać, że jesteś dokładna i sumienna – powiedział spokojnie. Poczułam ulgę i dumę. Ale kiedy wyszłam z gabinetu, usłyszałam za plecami szept Magdy: – Pewnie ktoś jej pomógł…

W pewnym momencie nie wytrzymałam i zadzwoniłam do starszego brata, który mieszkał w Niemczech. Opowiedziałam mu wszystko. – Kinga, nie daj im się! Oni są mali duchem! Ty jesteś silna! – powiedział stanowczo.

Postanowiłam zawalczyć o siebie. Zgłosiłam sprawę do działu HR i opisałam wszystkie sytuacje mobbingu i wyśmiewania. Przez kilka dni atmosfera była jeszcze gorsza – czułam na sobie nienawistne spojrzenia koleżanek. Ale po rozmowie z HR-em szef wezwał wszystkich na zebranie.

– W naszej firmie nie ma miejsca na wyśmiewanie czy dyskryminację ze względu na pochodzenie! – powiedział stanowczo. Magda spuściła wzrok.

Od tego dnia sytuacja powoli zaczęła się zmieniać. Nikt już nie żartował z mojego pochodzenia. Zaczęto mnie traktować poważniej. Ale blizny pozostały.

Czasem zastanawiam się, dlaczego ludzie tak łatwo oceniają innych przez pryzmat miejsca urodzenia czy statusu społecznego. Czy naprawdę tak trudno zobaczyć człowieka pod warstwą stereotypów? Czy warto walczyć o swoje miejsce w świecie pełnym uprzedzeń? Może każdy z nas nosi w sobie jakąś wieś…