Rozdarta rodzina: Wybór mojego syna i wnuki, których nie potrafię pokochać

– Mamo, proszę cię, postaraj się zrozumieć – głos Pawła drżał, a ja czułam, jak w mojej piersi narasta ból. Staliśmy naprzeciwko siebie w kuchni, tej samej, w której jeszcze kilka lat temu śmialiśmy się razem przy cieście drożdżowym. Teraz między nami była przepaść.

Nie potrafiłam oderwać wzroku od jego oczu – tych samych, które kiedyś patrzyły na mnie z ufnością małego chłopca. Teraz były pełne rozczarowania i żalu. – To nie jest takie proste – odpowiedziałam cicho, czując, jak łzy zbierają mi się pod powiekami. – Chciałabym, żebyś był szczęśliwy, ale…

Nie dokończyłam. W mojej głowie kłębiły się myśli: czy naprawdę jestem taką złą matką? Czy to ja jestem winna temu, że nie potrafię pokochać dziecka, które nie jest moją krwią?

Paweł poznał Magdę dwa lata temu. Była rozwódką z kilkuletnią córką, Zosią. Kiedy pierwszy raz ją przyprowadził do domu, starałam się być uprzejma. Uśmiechałam się, pytałam o szkołę, częstowałam ciastkami. Ale w środku czułam opór. To nie była moja rodzina. To nie była moja wnuczka.

Potem Magda zaszła w ciążę. Urodził się Franek – mój wnuk, mój własny. Myślałam, że wszystko się ułoży. Że odnajdę w sobie siłę, by zaakceptować Zosię i pokochać ją jak własne dziecko. Ale za każdym razem, gdy patrzyłam na nią, widziałam przypomnienie o tym, że mój syn wybrał inną drogę. Że jego życie już nie należy do mnie.

Zosia była grzeczna, uprzejma, czasem nawet próbowała się do mnie przytulić. Ale ja… odsuwałam się. Nieświadomie. Czułam się winna, ale nie potrafiłam inaczej. Franek był moim oczkiem w głowie – tuliłam go, śpiewałam mu kołysanki, piekłam ciasteczka specjalnie dla niego. Zosi dawałam tylko to, co wypadało.

Wiedziałam, że Paweł to widzi. Coraz częściej milczał podczas naszych spotkań rodzinnych. Magda patrzyła na mnie z rezerwą, a Zosia zaczęła unikać mojego wzroku. Pewnego dnia usłyszałam przez przypadek rozmowę Pawła i Magdy w ogrodzie:

– Mama nigdy jej nie zaakceptuje – powiedział Paweł szeptem.
– Może potrzebuje czasu – odpowiedziała Magda.
– Ile jeszcze? Zosia już to czuje…

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Próbowałam sobie tłumaczyć: przecież to naturalne, że trudniej pokochać cudze dziecko. Przecież robię wszystko najlepiej jak potrafię! Ale czy naprawdę?

Zbliżały się urodziny Franka. Postanowiłam przygotować przyjęcie u siebie w domu – tak jak zawsze robiłam dla Pawła, gdy był mały. Upiekłam tort czekoladowy, udekorowałam pokój balonami i serpentynami. Kiedy wszyscy przyszli, Franek od razu rzucił mi się na szyję. Zosia stanęła niepewnie w progu.

– Cześć babciu – powiedziała cicho.
– Cześć Zosiu – odpowiedziałam chłodno.

Widziałam kątem oka spojrzenie Magdy i Pawła. Przez całe przyjęcie Zosia siedziała z boku, bawiąc się lalką. Nikt nie zwracał na nią uwagi – nawet ja.

Po wszystkim Paweł został ze mną w kuchni.
– Mamo… musimy porozmawiać.
– O czym?
– O Zosi.
– Paweł…
– Ona cierpi przez ciebie! Przez to, że traktujesz ją jak powietrze! To jest moja córka tak samo jak Franek jest moim synem!

Zaniemówiłam. Nigdy nie słyszałam w jego głosie tyle gniewu.
– Przepraszam… Ja po prostu…
– Po prostu co? Nie potrafisz jej pokochać? Nawet nie próbujesz!

Wybiegł z kuchni trzaskając drzwiami. Zostałam sama z poczuciem winy i rozpaczy.

Przez kolejne dni nie mogłam spać. Wspominałam swoje dzieciństwo – moją mamę, która zawsze powtarzała: „Rodzina to świętość”. Czy ja naprawdę jestem tak zimna? Czy moje serce jest aż tak zamknięte?

Zadzwoniła do mnie siostra.
– Co się dzieje? Paweł mówił mi coś o kłótni…
Opowiedziałam jej wszystko.
– Wiesz… – powiedziała po chwili ciszy – Może spróbuj spojrzeć na Zosię jak na dziecko, które potrzebuje miłości. Nie jako na „cudzą córkę”, tylko jako na małą dziewczynkę, która chce mieć babcię.

Te słowa długo we mnie rezonowały.

Następnego dnia postanowiłam odwiedzić Pawła i Magdę bez zapowiedzi. Drzwi otworzyła mi Zosia.
– Dzień dobry babciu – powiedziała cicho.
Patrzyła na mnie wielkimi oczami pełnymi nadziei i lęku.
– Cześć Zosiu… Mogę wejść?
Skinęła głową.
W salonie siedziała Magda z Frankiem na kolanach.
– Dzień dobry pani Aniu – powiedziała chłodno.
Usiadłam obok Zosi na dywanie.
– Co rysujesz? – zapytałam.
Zosia pokazała mi kartkę z domkiem i trzema postaciami trzymającymi się za ręce.
– To ja, tata i Franek – powiedziała cicho.
– A gdzie mama?
– Mama robi zdjęcie – uśmiechnęła się lekko.
Patrzyłam na ten rysunek długo. Poczułam ukłucie żalu i… coś jeszcze. Może współczucie? Może pierwszy przebłysk akceptacji?

Nie wiem, czy kiedykolwiek będę potrafiła pokochać Zosię tak jak Franka. Ale wiem jedno: jeśli nie spróbuję, stracę nie tylko ją, ale też mojego syna i całą rodzinę.

Czasem zastanawiam się: czy miłość naprawdę można wypracować? Czy serce matki może nauczyć się kochać „cudze” dziecko? A może to ja muszę najpierw nauczyć się wybaczać samej sobie?