Przyjęłam kuzynkę pod swój dach, a ona okradła mnie z poczucia bezpieczeństwa – czy można jeszcze ufać rodzinie?

– Znowu nie wróciłaś na noc? – zapytałam, patrząc na zegar, który wskazywał trzecią nad ranem. Moja kuzynka, Marta, stała w progu, z rozmazanym makijażem i spojrzeniem pełnym wyzwań. Przez chwilę milczała, a potem wzruszyła ramionami.

– Przecież jestem dorosła, Aniu. Nie musisz mnie kontrolować – rzuciła z irytacją.

Jeszcze kilka miesięcy temu nie wyobrażałam sobie takiej rozmowy. Kiedy Marta zadzwoniła do mnie zapłakana, prosząc o pomoc, nie wahałam się ani chwili. Zawsze wierzyłam, że rodzina jest najważniejsza. Miałam w pamięci nasze wspólne dzieciństwo na Mazurach, kiedy razem biegałyśmy po łąkach i śmiałyśmy się do łez. Marta była dla mnie jak młodsza siostra. Gdy jej życie zaczęło się sypać – rozstanie z chłopakiem, utrata pracy, długi – nie mogłam jej odmówić.

Przyjęłam ją pod swój dach w Warszawie. Mój dwupokojowy wynajmowany apartament był skromny, ale ciepły i pełen wspomnień. Chciałam dać jej poczucie bezpieczeństwa, którego sama tak bardzo potrzebowałam po rozwodzie z Pawłem. Przez pierwsze tygodnie Marta była wdzięczna. Pomagała w domu, gotowała obiady, czasem nawet przynosiła kwiaty z pobliskiego bazarku. Myślałam wtedy: „Może los się do nas uśmiechnął? Może razem będzie nam łatwiej?”

Ale potem coś się zmieniło. Marta zaczęła wracać późno do domu, znikała na całe noce. Znikały też drobne rzeczy – najpierw kosmetyki, potem biżuteria po babci, a w końcu nawet pieniądze z portfela. Za każdym razem tłumaczyła się roztargnieniem albo przypadkiem.

– Może sama gdzieś to położyłaś? – mówiła z uśmiechem.

Zaczęłam czuć się jak intruz we własnym domu. Każdy szmer budził we mnie niepokój. Zaczęłam sprawdzać zamki dwa razy przed snem i chować portfel pod poduszką. W pracy byłam rozkojarzona, a znajomi pytali, czy wszystko u mnie w porządku.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej do domu i zobaczyłam Martę przeszukującą moją szafkę nocną. Zamarłam w progu.

– Co ty robisz?! – krzyknęłam.

Marta odwróciła się powoli, jakby nic się nie stało.

– Szukałam aspiryny. Bolała mnie głowa – odpowiedziała bez mrugnięcia okiem.

Nie uwierzyłam jej. Wtedy po raz pierwszy poczułam prawdziwy strach i rozczarowanie. Przez kilka dni unikałyśmy się nawzajem. Ja zamykałam się w swoim pokoju, ona wychodziła jeszcze częściej.

W końcu zebrałam się na odwagę i postanowiłam z nią porozmawiać.

– Marta, musimy pogadać. Co się z tobą dzieje? Dlaczego mnie okłamujesz? – zapytałam drżącym głosem.

Marta spojrzała na mnie z pogardą.

– Ty zawsze musisz być tą idealną Anią! Zawsze wszystko wiesz lepiej! Myślisz, że jesteś lepsza ode mnie tylko dlatego, że masz mieszkanie i pracę?!

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nigdy nie czułam się lepsza od niej – wręcz przeciwnie, zawsze miałam kompleksy i poczucie winy wobec rodziny. Chciałam tylko pomóc.

Kilka dni później odkryłam, że zniknął mój laptop i złoty pierścionek po mamie. Serce mi pękło. Zadzwoniłam do Marty, ale nie odbierała telefonu. Zgłosiłam sprawę na policję – to była najtrudniejsza decyzja w moim życiu. Czułam się jak zdrajczyni własnej krwi.

Mama dzwoniła codziennie i pytała:

– Może przesadzasz? Może Marta ma trudny okres?

Ale ja już wiedziałam swoje. Straciłam nie tylko rzeczy materialne – straciłam poczucie bezpieczeństwa we własnym domu i wiarę w to, że rodzina zawsze stanie za tobą murem.

Marta zniknęła na kilka tygodni. Nie wiedziałam, gdzie jest ani co robi. W tym czasie próbowałam poskładać swoje życie na nowo – zmieniłam zamki w drzwiach, przestałam ufać ludziom. Nawet przyjaciółki zauważyły, że stałam się bardziej zamknięta w sobie.

Pewnego wieczoru usłyszałam dzwonek do drzwi. Stała tam Marta – wychudzona, z podkrążonymi oczami.

– Przepraszam… – wyszeptała.

Nie potrafiłam jej wybaczyć od razu. Widziałam w niej kogoś obcego. Kogoś, kto zabrał mi nie tylko rzeczy, ale też spokój ducha.

Dziś minęło już kilka miesięcy od tamtych wydarzeń. Marta wyjechała do innego miasta i podobno próbuje zacząć od nowa. Ja nadal boję się zaufać komukolwiek tak jak kiedyś. Często zastanawiam się: czy naiwność to naprawdę wada? Czy może po prostu ludzka cecha? Czy warto pomagać rodzinie za wszelką cenę?

Może każdy z nas musi kiedyś przekonać się na własnej skórze, że nawet najbliżsi potrafią zranić najmocniej…