Przekroczona data ważności: Opowieść z małego miasteczka

Wczorajszy świt w małym miasteczku na skraju Beskidów powitał mnie chłodem. Kuchnia, przesiąknięta wilgocią starych ścian, milczała, tylko czasem skrzypiały deski podłogi. Poranne światło, przeciskające się przez zamglone okno, rzucało na podłogę mój cień — długi, chwiejny, jakby sama bałam się zająć zbyt dużo miejsca. Włączyłam stary czajnik, który zasyczał jak obudzone zwierzę, i przez chwilę patrzyłam na swoje odbicie w popękanej szybie kredensu. Wyglądałam na starszą niż jestem. Może to przez te nieprzespane noce, może przez to, że od tygodni żyję w napięciu.

— Agnieszka, znowu nie kupiłaś mleka? — głos mamy zabrzmiał z głębi mieszkania, słaby, ale pełen pretensji.

Zacisnęłam dłonie na uchwycie kubka. — Przepraszam, zapomniałam. Dziś pójdę do sklepu.

— Zawsze zapominasz — mruknęła mama. — Jakbyś miała ważniejsze sprawy na głowie.

Nie odpowiedziałam. Bo co miałam powiedzieć? Że od miesięcy czuję się jak cień samej siebie? Że odkąd tata odszedł do tej swojej nowej rodziny w Krakowie, wszystko jest na mojej głowie? Mama choruje coraz bardziej, a ja… Ja po prostu nie daję już rady.

Czajnik zagwizdał przeciągle. Zalałam herbatę i usiadłam przy stole. Przez chwilę próbowałam zebrać myśli. Musiałam dziś iść do pracy — do sklepu spożywczego na rynku. Tam też nie było łatwo. Szefowa, pani Halina, patrzyła na mnie zawsze z podejrzliwością, jakby czekała, aż popełnię błąd.

Ale zanim wyszłam z domu, zajrzałam do mamy. Leżała na łóżku pod grubym kocem, blada jak ściana.

— Mamo… może powinnaś pojechać do lekarza? — zapytałam cicho.

— Po co? Żeby mi powiedzieli to samo co zawsze? Że jestem stara i mam się oszczędzać? — prychnęła. — Lepiej idź już do tej swojej pracy.

Wyszłam z mieszkania z poczuciem winy. Zawsze tak było — cokolwiek zrobiłam, było źle. Przez całą drogę do sklepu myślałam o tym, jak bardzo wszystko się zmieniło od czasu odejścia taty. Kiedyś byliśmy normalną rodziną. Śmialiśmy się przy stole, jeździliśmy razem nad jezioro. Teraz każdy dzień był walką o przetrwanie.

W sklepie panował zwyczajny poranny harmider. Pani Halina już czekała przy kasie.

— Agnieszka! Sprawdź daty ważności na nabiale! Wczoraj klientka znalazła przeterminowany jogurt! — krzyknęła.

Poczułam rumieniec wstydu na policzkach. Oczy wszystkich skierowały się na mnie.

— Przepraszam… Zaraz to zrobię — wymamrotałam.

Przez następne pół godziny przekładałam kartony mleka i jogurty, sprawdzając każdą datę. W pewnym momencie znalazłam kilka opakowań kefiru z przekroczoną datą ważności. Serce mi zamarło. Wiedziałam, że to moja wina — byłam za to odpowiedzialna.

Pani Halina podeszła do mnie i spojrzała surowo.

— To już drugi raz w tym miesiącu, Agnieszka. Jeśli jeszcze raz coś takiego się powtórzy…

Nie dokończyła zdania, ale wiedziałam, co miała na myśli. Praca była mi potrzebna jak tlen — bez niej nie miałabym za co kupić leków dla mamy.

Po pracy wróciłam do domu wykończona. Mama spała. Na stole leżał list od taty — pierwszy od miesięcy. Drżącymi rękami otworzyłam kopertę.

„Agnieszko,
Wiem, że nie masz ochoty ze mną rozmawiać. Ale musisz wiedzieć jedno: twoja mama nie powiedziała ci całej prawdy o naszym rozstaniu. Nie chcę cię ranić, ale są rzeczy, które powinnaś znać.”

Zamarłam. Co to miało znaczyć? Przez lata wierzyłam w wersję mamy: tata odszedł do innej kobiety i zostawił nas bez słowa wyjaśnienia. Teraz zaczęłam się zastanawiać…

Wieczorem zebrałam się na odwagę i zapytałam mamę:

— Mamo… czy tata naprawdę nas zostawił dla innej?

Mama spojrzała na mnie długo, a potem odwróciła wzrok.

— Nie wszystko jest takie proste, jak ci się wydaje — powiedziała cicho.

— To znaczy?

— Były rzeczy… których ci nie mówiłam. Chciałam cię chronić.

Poczułam narastający gniew i żal. — Przed czym mnie chroniłaś? Przed prawdą?

Mama zaczęła płakać. Po raz pierwszy zobaczyłam ją taką bezbronną.

— Twój ojciec… on nie był szczęśliwy tutaj. Próbowałam go zatrzymać, ale…

— Ale co?

— Zdradziłam go pierwsza — wyszeptała mama. — Byłam młoda i głupia… Myślałam, że to nic nie znaczy…

Świat mi się zawalił. Wszystko, w co wierzyłam przez lata, okazało się kłamstwem.

Przez kolejne dni chodziłam jak w transie. W pracy popełniałam błędy, w domu unikałam rozmów z mamą. Czułam się zdradzona przez wszystkich: przez tatę, przez mamę… przez samą siebie.

W końcu któregoś wieczoru usiadłyśmy razem przy kuchennym stole. Mama wyglądała na jeszcze słabszą niż zwykle.

— Agnieszko… przepraszam cię za wszystko — powiedziała cicho. — Chciałam tylko dobrze.

Nie odpowiedziałam od razu. Wpatrywałam się w swoje dłonie.

— Może czas przestać udawać przed sobą nawzajem? Może czas zacząć mówić prawdę?

Mama skinęła głową i po raz pierwszy od dawna poczułam między nami coś na kształt porozumienia.

Minął tydzień od tamtej rozmowy. Mama trafiła do szpitala — jej stan nagle się pogorszył. Siedziałam przy jej łóżku i trzymałam ją za rękę.

— Agnieszko… nie bój się żyć inaczej niż ja — szepnęła słabo. — Nie pozwól, żeby strach przed prawdą cię zniszczył.

Patrzyłam na nią przez łzy i myślałam o tym wszystkim, co przegapiłyśmy przez lata milczenia i niedopowiedzeń.

Dziś siedzę sama w naszej kuchni i patrzę na światło przeciskające się przez zamglone okno. Myślę o tym, ile rzeczy w naszym życiu ma swoją datę ważności: mleko w lodówce, uczucia, tajemnice…

Czy można zacząć wszystko od nowa po tylu latach kłamstw? Czy da się wybaczyć nie tylko innym, ale przede wszystkim sobie?