Po śmierci męża odkryłam, że wszystko było kłamstwem – a pomoc przyszła z najmniej oczekiwanej strony

– Mamo, co teraz zrobimy? – zapytała cicho Zosia, ściskając moją dłoń tak mocno, że aż zbielały jej palce. Stałyśmy razem przy świeżym grobie Pawła, a ja czułam, jakby ktoś wyrwał mi serce i zostawił pustkę, której nic nie mogło wypełnić. Zimny wiatr smagał mi twarz, a łzy mieszały się z deszczem. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć córce. Sama byłam przerażona.

Jeszcze tydzień temu byłam żoną szanowanego lekarza, matką dwójki dzieci, kobietą, która wierzyła, że jej życie jest stabilne jak dom z czerwonej cegły na przedmieściach Poznania. Teraz zostałam wdową – i to wdową, która nie znała własnego męża.

Wszystko zaczęło się sypać już podczas stypy. Szeptane rozmowy ciotek, spojrzenia pełne litości i ukradkowe gesty. W pewnym momencie podeszła do mnie teściowa, pani Wanda. Zawsze była chłodna, ale tego dnia jej słowa były jak lód:

– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. Paweł nie był święty.

Nie odpowiedziałam. Nie miałam siły. Dopiero później zrozumiałam, co miała na myśli.

Pierwszy rachunek przyszedł tydzień po pogrzebie. Potem kolejny i kolejny. Kredyty, których nie znałam. Pożyczki na firmę, o której nigdy nie słyszałam. Zaczęli dzwonić ludzie – najpierw grzecznie, potem coraz bardziej natarczywie. „Pani mąż był nam winien pieniądze” – powtarzali bez końca.

Przeszukiwałam szuflady, segregatory, komputer Pawła. Znalazłam listy od komornika i wyciągi bankowe z kwotami, które przyprawiały o zawrót głowy. Próbowałam rozmawiać z rodziną – teściowa zamknęła się w sobie jeszcze bardziej, brat Pawła wyjechał za granicę i nie odbierał telefonów. Moja własna matka powtarzała tylko: „Trzeba być silną dla dzieci”.

Byłam sama. Każdego dnia budziłam się z uczuciem paniki. Bałam się otwierać skrzynkę na listy i odbierać telefon. Dzieci pytały o tatę – a ja nie potrafiłam im odpowiedzieć nawet na najprostsze pytania.

Pewnego wieczoru usiadłam przy stole z głową w dłoniach. Zosia i Michał już spali. Wtedy zadzwonił domofon. Spojrzałam na zegarek – 22:15. Przestraszyłam się. Kto przychodzi o takiej porze?

– Dobry wieczór, pani Aniu – usłyszałam znajomy głos przez domofon. To była Kasia, sąsiadka z naprzeciwka. Zawsze wydawała mi się trochę zbyt ciekawska i wścibska.

Otworzyłam drzwi niechętnie.

– Przepraszam, że tak późno… – zaczęła niepewnie. – Ale widziałam światło u pani do późna już kilka razy. Chciałam tylko zapytać… czy wszystko w porządku?

Nie wiem dlaczego właśnie wtedy pękłam. Rozpłakałam się jak dziecko i opowiedziałam jej wszystko – o długach Pawła, o tym jak bardzo się boję i jak bardzo czuję się zdradzona.

Kasia słuchała w milczeniu. Potem powiedziała coś, czego nigdy bym się po niej nie spodziewała:

– Mój brat miał podobną sytuację po śmierci żony… Wiem, jak to jest zostać samemu z problemami, których nie rozumiesz. Pomogę ci.

Od tamtej pory Kasia stała się moim aniołem stróżem. Razem zaczęłyśmy układać papiery Pawła, dzwonić do banków i negocjować spłatę długów. To ona znalazła prawnika, który pomógł mi ogarnąć sprawy spadkowe i wyjaśnił mi różnicę między dziedziczeniem a odrzuceniem spadku.

Ale największym ciosem była prawda o Pawle. Pewnego dnia zadzwonił do mnie nieznajomy numer.

– Dzień dobry, czy rozmawiam z Anną Nowak? – zapytał mężczyzna.

– Tak…

– Nazywam się Tomasz Zieliński. Byłem wspólnikiem pani męża.

Serce mi zamarło.

– Chciałem tylko powiedzieć… Przykro mi z powodu Pawła. Ale muszę panią ostrzec – on miał jeszcze jedną rodzinę w Warszawie.

Zamarłam. Nie mogłam oddychać.

– Co pan mówi?

– Paweł prowadził podwójne życie… Przepraszam, ale musiała się pani dowiedzieć.

Rozłączył się.

Przez kilka dni chodziłam jak we śnie. Nie jadłam, nie spałam. Kasia była przy mnie cały czas – gotowała obiady dla dzieci, odbierała Michała ze szkoły, nawet sprzątała mieszkanie.

W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do prawnika Pawła w Warszawie. Potwierdził wszystko: Paweł miał tam partnerkę i małą córeczkę.

Czułam się upokorzona i zdradzona jak nigdy dotąd. Wszystko było kłamstwem – nasz dom, nasze małżeństwo, nawet wspólne wakacje nad morzem.

Najgorsze było to, że nikt z rodziny Pawła nie chciał ze mną rozmawiać o tej drugiej rodzinie. Teściowa udawała, że nic nie wie; brat Pawła przestał odpowiadać na wiadomości.

Zostałyśmy tylko my: ja, dzieci i Kasia.

Z czasem nauczyłam się żyć z prawdą. Zaczęłam pracować na pół etatu w pobliskiej aptece; Kasia pomagała mi odbierać dzieci ze szkoły i przedszkola. Powoli spłacałyśmy długi – każda złotówka była wywalczona ciężką pracą i wyrzeczeniami.

Zosia często pytała o tatę:
– Dlaczego tata nas zostawił?
Nie umiałam odpowiedzieć inaczej niż:
– Czasem ludzie robią rzeczy, których nie rozumiemy.

Dziś wiem jedno: gdyby nie Kasia, pewnie bym się załamała albo uciekła od wszystkiego. To ona pokazała mi, że nawet w największym kryzysie można znaleźć kogoś, kto poda rękę bezinteresownie.

Często zastanawiam się: czy kiedykolwiek będę umiała zaufać drugiemu człowiekowi? Czy można naprawdę poznać osobę, z którą dzieli się życie? A może wszyscy nosimy w sobie jakieś tajemnice?