Po ślubie zrozumiałam, że mój mąż słucha tylko swojej mamy. Żałuję, że pozwoliłam się tak długo kontrolować…

– Znowu to samo, Piotrze! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni, ściskając kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. Piotr nawet nie podniósł wzroku znad telefonu.

– Mama mówi, że powinniśmy najpierw spłacić jej kredyt, zanim zaczniemy myśleć o własnych wydatkach – odpowiedział cicho, jakby powtarzał wyuczoną lekcję.

To był kolejny wieczór, kiedy czułam się jak intruz we własnym życiu. Po ślubie dałam się przekonać, żebyśmy zamieszkali z jego mamą, panią Martą. Miałam swoje dwupokojowe mieszkanie na Pradze, ale Piotr twierdził, że „rodzina powinna być razem”. Wtedy jeszcze wierzyłam, że to dobry pomysł. Teraz wiem, jak bardzo się myliłam.

Pani Marta była kobietą o stalowych oczach i głosie, który nie znosił sprzeciwu. Każdego ranka budziła nas stukotem garnków i głośnym narzekaniem na „dzisiejszą młodzież”. Zanim zdążyłam zrobić sobie kawę, już słyszałam: – Aniu, nie tak się ścieli łóżko. Aniu, dlaczego nie prasujesz Piotrowi koszul? Aniu, powinnaś gotować więcej zup!

Piotr zawsze stawał po jej stronie. Nawet wtedy, gdy próbowałam tłumaczyć, że mam własną pracę i obowiązki. – Mama chce dobrze – powtarzał. – Musimy jej pomóc.

Początkowo próbowałam być wyrozumiała. Sama wychowałam się w domu, gdzie rodzina była najważniejsza. Ale z każdym tygodniem czułam się coraz bardziej niewidzialna. Moje zdanie nie miało znaczenia. Nawet kiedy chciałam zaprosić przyjaciół na kolację, pani Marta kręciła głową: – W tym domu nie będzie obcych.

Pamiętam jeden szczególny wieczór. Siedzieliśmy przy stole w kuchni. Pani Marta rozkładała rachunki i mówiła do Piotra:

– Synku, musisz mi pomóc z opłatami za gaz. Ania przecież zarabia, niech się dorzuci.

Spojrzałam na Piotra z nadzieją, że stanie po mojej stronie. Ale on tylko spuścił wzrok.

– Tak będzie najlepiej – powiedział cicho.

Wtedy coś we mnie pękło. Przez całą noc płakałam w łazience, żeby nikt nie słyszał. Rano spojrzałam w lustro i zobaczyłam kobietę, której nie poznawałam. Gdzie podziała się ta pewna siebie Ania z własnym mieszkaniem i marzeniami?

Zaczęłam coraz częściej wychodzić z domu pod pretekstem nadgodzin w pracy. Wolałam siedzieć w biurze niż wracać do tego dusznego mieszkania pełnego pretensji i kontroli. Moja mama dzwoniła codziennie:

– Córeczko, co się dzieje? Jesteś smutna.

Ale nie potrafiłam jej powiedzieć prawdy. Wstydziłam się przyznać, że pozwoliłam się tak zdominować.

W końcu przyszedł dzień, który zmienił wszystko. Była sobota. Pani Marta weszła do naszej sypialni bez pukania i zaczęła układać moje ubrania w szafie.

– Tak nie można trzymać swetrów! – krzyczała.

Wybiegłam z pokoju i trzasnęłam drzwiami. Piotr pobiegł za mną.

– Aniu, przesadzasz! Mama tylko chce pomóc!

– Pomóc?! – wrzasnęłam. – Ona chce nas kontrolować! A ty pozwalasz jej na wszystko! Czy ty w ogóle mnie jeszcze widzisz?

Piotr milczał. Patrzył na mnie jak na obcą osobę.

Tego wieczoru spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do swojego mieszkania na Pradze. Siedziałam na podłodze w pustym salonie i płakałam jak dziecko. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam ulgę.

Przez kilka dni Piotr nie dzwonił. W końcu przyszedł pod moje drzwi z bukietem tulipanów.

– Aniu, wróć do domu – prosił. – Mama obiecała się zmienić.

Popatrzyłam mu w oczy i zobaczyłam w nich chłopca zagubionego między dwoma światami.

– Piotrze, ja już nie chcę wracać do tamtego domu. Chcę być sobą. Chcę mieć prawo do własnych decyzji.

Nie rozumiał. Albo nie chciał zrozumieć.

Minęły tygodnie. Piotr coraz rzadziej dzwonił. Pani Marta rozpowiadała po rodzinie, że „zostawiłam syna dla wygody”. Ale ja po raz pierwszy od dawna czułam się wolna.

Zaczęłam spotykać się z przyjaciółmi, wróciłam do swoich pasji – malowania i biegania po parku Skaryszewskim. Odkrywałam siebie na nowo.

Czasem budzę się w nocy i zastanawiam się: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy powinnam była walczyć o Piotra? Ale potem patrzę na swoje odbicie w lustrze i wiem jedno – już nigdy nie pozwolę nikomu decydować za mnie.

Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla „dobra rodziny”? Ile jesteśmy w stanie znieść, zanim powiemy: dość? Może ktoś z Was też musiał kiedyś wybrać między sobą a rodziną…