Po rozwodzie męża straciłam kontakt z ukochaną synową: Nagle stałam się dla niej obcą osobą
– Mamo, proszę cię, nie mieszaj się w to – głos Michała był zimny i stanowczy, zupełnie inny niż ten, którym jeszcze niedawno opowiadał mi o swoich planach na przyszłość z Kasią. Stałam w kuchni, ściskając w dłoniach kubek z herbatą, jakby to miało mnie ochronić przed tym, co właśnie się działo. Za ścianą słyszałam cichy płacz mojej wnuczki, a w moim sercu narastała rozpacz i bezradność.
Kasia pojawiła się w naszym życiu sześć lat temu. Od razu ją polubiłam. Miała w sobie coś takiego… ciepło, szczerość, ten błysk w oku. Nie była z tych dziewczyn, które grają lub udają. Pamiętam, jak pierwszy raz przyszła do nas na obiad – przyniosła własnoręcznie upieczone ciasto i nieśmiało zapytała, czy może pomóc w kuchni. Z czasem stałyśmy się sobie bardzo bliskie. Rozmawiałyśmy o wszystkim: o pracy, o marzeniach, o tym, jak trudno czasem pogodzić bycie matką z byciem sobą. Była dla mnie jak córka, której nigdy nie miałam.
Michał był szczęśliwy. Widziałam to w jego oczach. Kiedy urodziła się Zosia, cała nasza rodzina świętowała. Pomagałam im jak mogłam – gotowałam obiady, odbierałam Zosię z przedszkola, kiedy Kasia wracała późno z pracy. Czułam się potrzebna i kochana.
A potem wszystko zaczęło się psuć. Najpierw były ciche dni, potem kłótnie za zamkniętymi drzwiami. Michał coraz częściej wracał do domu późno, Kasia była zmęczona i rozdrażniona. Próbowałam rozmawiać z każdym z nich osobno, ale oboje zamykali się w sobie. Pewnego dnia Michał oznajmił mi bez emocji:
– Rozwodzimy się.
Poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce. Nie mogłam uwierzyć, że to koniec. Próbowałam przekonywać ich do terapii, do rozmowy… Ale było już za późno.
Po rozwodzie Michał zamieszkał u mnie na jakiś czas. Kasia została z Zosią w ich mieszkaniu. Próbowałam utrzymać kontakt – dzwoniłam do Kasi, proponowałam pomoc przy Zosi, zapraszałam je na niedzielne obiady. Na początku jeszcze odbierała telefon, czasem zgadzała się przyjść. Ale z każdym tygodniem stawała się coraz bardziej zdystansowana.
Pewnego dnia zadzwoniłam do niej z pytaniem, czy mogę zabrać Zosię na spacer.
– Wiesz co, Haniu… – zaczęła niepewnie Kasia – Może lepiej nie dzisiaj. Zosia jest zmęczona…
– Może innym razem? – zapytałam z nadzieją.
– Tak… może – odpowiedziała cicho i rozłączyła się.
Od tamtej pory już prawie nie odbierała telefonu. Przestała odpowiadać na wiadomości. Michał mówił tylko:
– Daj jej spokój, mamo. To nie twoja sprawa.
Ale jak mogłam zostawić kogoś, kto był dla mnie jak rodzina? Jak mogłam pogodzić się z tym, że nagle stałam się dla Kasi obcą osobą?
Czułam się rozdarta między lojalnością wobec syna a tęsknotą za synową i wnuczką. W głowie miałam tysiące pytań: Czy zrobiłam coś nie tak? Czy powinnam była bardziej wspierać Kasię? A może to przez moje rady i obecność poczuła się osaczona?
W święta Bożego Narodzenia wysłałam im kartkę z życzeniami i mały prezent dla Zosi. Nie dostałam odpowiedzi. Michał spędził Wigilię ze mną, ale był nieobecny duchem. Widziałam po nim, że cierpi – ale nie chciał rozmawiać.
Któregoś dnia spotkałam Kasię przypadkiem na rynku. Szła z Zosią za rękę. Zatrzymałyśmy się na chwilę.
– Dzień dobry… Kasiu…
– Dzień dobry, pani Haniu – odpowiedziała chłodno.
Zosia spojrzała na mnie niepewnie.
– Cześć, kochanie! – uśmiechnęłam się do niej szeroko.
– Dzień dobry… – szepnęła Zosia i schowała się za mamą.
Serce mi pękło. Chciałam przytulić wnuczkę, zapytać Kasię, co u niej… Ale ona tylko skinęła głową i poszła dalej.
Wróciłam do domu i długo płakałam. Czułam się samotna jak nigdy dotąd. Próbowałam znaleźć jakieś zajęcie – szydełkowałam, czytałam książki – ale nic nie pomagało.
Zaczęłam analizować każdy szczegół naszej relacji: czy byłam zbyt nachalna? Czy powinnam była bardziej trzymać dystans? Może Kasia potrzebowała czasu i przestrzeni po rozwodzie? Może widziała we mnie kogoś z obozu Michała?
Przyjaciółka powiedziała mi kiedyś:
– Haniu, musisz pozwolić im żyć własnym życiem. Nawet jeśli to boli.
Ale jak pozwolić odejść komuś, kto był dla ciebie jak córka?
Czasem myślę o tym wszystkim nocami. O wspólnych spacerach po parku, o rozmowach przy herbacie, o tym jak Kasia śmiała się z moich żartów i opowiadała o swoich planach na przyszłość. O tym, jak trzymałyśmy Zosię za rączki i śpiewałyśmy jej kołysanki.
Teraz jestem tylko wspomnieniem w ich życiu. Kimś obcym.
Czy można odzyskać utraconą bliskość? Czy jest jeszcze szansa na pojednanie? A może czasem trzeba po prostu zaakceptować stratę i nauczyć się żyć na nowo?
Czasami pytam siebie: czy to ja zawiodłam? Czy można być matką i teściową jednocześnie – bez ranienia kogokolwiek? Może wy też znacie ten ból…