„On nie będzie moim zięciem!” – jak babcia niszczy moją rodzinę

– On nie będzie moim zięciem! – krzyknęła babcia, trzaskając drzwiami kuchni tak mocno, że aż zadrżały szklanki na stole. Stałam wtedy przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, i przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystko i po prostu wyjść. Ale nie mogłam. To była moja rodzina, mój dom, moje życie – i mój wybór.

Babcia Zofia zawsze miała swoje zdanie na każdy temat. Była kobietą z zasadami, wychowaną w czasach, kiedy wszystko miało być „po bożemu”, a ludzie nie wychodzili za mąż czy żenili się bez zgody rodziców. Kiedy pierwszy raz przyprowadziłam do domu Pawła, wiedziałam, że nie będzie łatwo. Ale nie spodziewałam się, że od razu stanie się „tym twoim”, „tamtym”, „obcym”. Nawet imienia nie chciała wypowiedzieć. – Gdyby był porządny, już dawno by się ożenił – powtarzała przy każdej okazji, patrząc na mnie z wyrzutem.

Pamiętam tamten wieczór, kiedy Paweł po raz pierwszy został na kolacji. Siedzieliśmy przy stole, a babcia co chwilę rzucała kąśliwe uwagi. – A czym ty się właściwie zajmujesz? – zapytała nagle, patrząc na niego spod zmarszczonych brwi. – Informatykiem jestem – odpowiedział spokojnie Paweł. – Aha… czyli cały dzień przed komputerem. To nie praca dla prawdziwego mężczyzny – mruknęła babcia i spojrzała na mnie tak, jakby chciała powiedzieć: „Widzisz? Mówiłam!”

Mama próbowała łagodzić sytuację, ale sama była rozdarta między mną a swoją matką. Tata milczał, jak zwykle w takich sytuacjach. A ja czułam się coraz bardziej osamotniona. Z jednej strony miłość do Pawła, z drugiej lojalność wobec rodziny. Przez wiele miesięcy próbowałam przekonać babcię, że Paweł jest dobrym człowiekiem, że mnie kocha i szanuje. Ale ona miała swoje argumenty: – On nie jest stąd! Nie zna naszych zwyczajów! Co ludzie powiedzą?

Z czasem zaczęło to wpływać na nasz związek. Paweł coraz rzadziej przychodził do mnie do domu. – Nie chcę ci robić problemów – mówił cicho. – Może lepiej będzie, jak będziemy spotykać się gdzie indziej? Bolało mnie to, ale rozumiałam go. Sama miałam już dość tych wiecznych awantur i napięcia.

Najgorsze przyszło w święta Bożego Narodzenia. Paweł zaproponował, żebyśmy spędzili Wigilię razem u niego w mieszkaniu. Kiedy powiedziałam o tym babci, wybuchła prawdziwa burza. – Wigilia to święto rodzinne! Jak możesz zostawić rodzinę dla obcego chłopa?! – krzyczała tak głośno, że sąsiedzi pewnie wszystko słyszeli. Mama płakała w kuchni, tata wyszedł z domu.

W końcu zdecydowałam się postawić na swoim. Pojechałam do Pawła. Było nam dobrze razem, ale cały czas czułam ciężar tej decyzji. Wróciłam do domu po kilku dniach i zastałam babcię siedzącą przy stole z kamienną twarzą. – Dla mnie już nie istniejesz – powiedziała zimno i odwróciła wzrok.

Przez kolejne miesiące żyliśmy jak obcy pod jednym dachem. Babcia nie odzywała się do mnie słowem, a kiedy przypadkiem spotykałyśmy się w kuchni czy łazience, patrzyła na mnie tak, jakby widziała powietrze. Mama próbowała nas pogodzić, ale bez skutku. – Może czasem trzeba odpuścić? – pytała cicho wieczorami. Ale ja nie chciałam odpuszczać. Chciałam być szczęśliwa.

Pewnego dnia Paweł poprosił mnie o rękę. Byłam szczęśliwa jak nigdy wcześniej, ale jednocześnie przerażona reakcją rodziny. Kiedy pokazałam mamie pierścionek zaręczynowy, rozpłakała się ze wzruszenia i strachu jednocześnie. – Co powiesz babci? – zapytała szeptem.

Zebrałam się na odwagę i poszłam do babci. Siedziała w fotelu, oglądając seriale w telewizji. – Babciu… Paweł mi się oświadczył… Chcemy się pobrać…

Nie spojrzała nawet w moją stronę.
– Rób co chcesz. Ale pamiętaj: dla mnie to nie jest żaden zięć i nigdy nie będzie.

Wyszłam z pokoju ze ściśniętym gardłem i łzami w oczach.

Przygotowania do ślubu były trudne i pełne napięcia. Mama pomagała mi jak mogła, ale atmosfera w domu była coraz gorsza. Babcia chodziła naburmuszona, rzucała złośliwe komentarze pod moim adresem i robiła wszystko, żeby popsuć mi humor.

W dniu ślubu babcia nie przyszła do kościoła. Mama płakała przez całą ceremonię, tata stał gdzieś z boku i unikał mojego wzroku. Paweł trzymał mnie za rękę i szeptał: – Damy radę…

Po ślubie zamieszkaliśmy razem w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Przez długi czas nie miałam kontaktu z babcią. Tęskniłam za nią, za naszymi dawnymi rozmowami przy herbacie, za jej opowieściami z młodości… Ale wiedziałam też, że nie mogę żyć jej życiem ani spełniać jej oczekiwań kosztem własnego szczęścia.

Minęły dwa lata. Urodził nam się syn – Michaś. Chciałam pokazać go babci, ale bałam się jej reakcji. W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam do niej z dzieckiem na rękach.

Babcia spojrzała na mnie długo i uważnie. Przez chwilę wydawało mi się, że zobaczyłam łzę w jej oku… Ale zaraz odwróciła wzrok i powiedziała tylko:
– Ładny chłopiec…

Nie wiem, czy kiedykolwiek zaakceptuje Pawła jako część naszej rodziny. Może już zawsze będzie między nami ta przepaść niezrozumienia i żalu? Czasem zastanawiam się: czy warto było walczyć o swoje szczęście kosztem rodzinnych więzi? Czy można być naprawdę szczęśliwym, gdy najbliżsi odwracają się od ciebie przez własne lęki i uprzedzenia?