„Nieznane długi: Jak pożyczka zmieniła moje życie w Krakowie”

— Marta, musisz coś wymyślić, bo inaczej nie zapłacisz czesnego — powtarzałam sobie w myślach, patrząc na wyświetlacz telefonu. Właśnie dostałam wiadomość od właścicielki kawiarni: „Przepraszam, muszę ograniczyć godziny. Kryzys.” Czułam, jak serce bije mi szybciej. Zostało mi 400 zł na koncie, a do zapłaty ponad dwa tysiące za studia. Siedziałam na zimnym parapecie w moim wynajmowanym pokoju na Ruczaju i patrzyłam na szare niebo nad Krakowem.

— Marta, co się dzieje? — zapytała mnie Ola, współlokatorka, kiedy weszła do kuchni. — Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.

— Straciłam godziny w pracy. Nie wiem, jak zapłacę za studia — odpowiedziałam cicho.

Ola westchnęła i przytuliła mnie na chwilę. — Może rodzice ci pomogą?

Pokręciłam głową. Moi rodzice z małej miejscowości pod Tarnowem sami ledwo wiążą koniec z końcem. Nie chciałam ich martwić.

Wieczorem, kiedy przewijałam Instagram, zobaczyłam wiadomość od Kuby. Poznaliśmy się na imprezie u znajomych kilka tygodni temu. Był przystojny, pewny siebie, miał w sobie coś magnetycznego. „Hej, co tam? Może kawa jutro?”

Spotkaliśmy się w kawiarni na Kazimierzu. Kuba słuchał mojej historii z uwagą, a potem uśmiechnął się szeroko.

— Wiesz co, znam kogoś, kto może ci pomóc. Prywatna pożyczka — szybka kasa, bez zbędnych formalności. Spokojnie oddasz, jak tylko wrócisz do pracy.

Wahałam się, ale desperacja była silniejsza niż rozsądek. Następnego dnia spotkałam się z „panem Andrzejem”. Wszystko wydawało się proste: podpis, przelew na konto, kilka uśmiechów i zapewnień, że „to tylko formalność”.

Przez chwilę poczułam ulgę — mogłam zapłacić czesne i kupić jedzenie. Ale już po miesiącu zaczęły się telefony: „Pani Marto, rata do zapłaty”, „Proszę nie zwlekać”. Oprocentowanie było kosmiczne. Z każdą kolejną ratą coraz bardziej tonęłam w długach.

Zaczęłam szukać dodatkowej pracy. Próbowałam wszystkiego: roznoszenie ulotek, sprzątanie biur nocami, nawet praca w call center. Ledwo spałam, ledwo jadłam. Zmieniłam się — byłam rozdrażniona, zamknięta w sobie. Ola próbowała mnie wspierać:

— Marta, to cię niszczy. Może powinnaś powiedzieć rodzicom?

— Nie mogę — syknęłam przez zaciśnięte zęby. — Muszę sobie poradzić sama.

Pewnej nocy wracałam do domu po sprzątaniu biura przy ul. Wielickiej. Było zimno i ciemno. Nagle zadzwonił Kuba.

— Hej, jak tam? — zapytał beztrosko.

— Przez ciebie mam piekło na ziemi! — wybuchłam. — Te raty mnie wykończą!

— Spokojnie, przecież mówiłem, że to łatwe pieniądze…

Rozłączyłam się i rozpłakałam na środku chodnika. Poczułam się zdradzona i wykorzystana.

Następnego dnia zadzwoniła mama:

— Córeczko, czuję, że coś jest nie tak. Powiedz mi prawdę.

Zawahałam się tylko chwilę i opowiedziałam jej wszystko przez łzy. Mama milczała długo.

— Martuś… Dlaczego nie powiedziałaś wcześniej? Zawsze możesz na nas liczyć.

Tata sprzedał stary rower i kilka narzędzi z garażu. Mama pożyczyła pieniądze od sąsiadki. Pomogli mi spłacić najgorsze raty.

Ale to nie był koniec walki. Musiałam odbudować siebie — zaufać ludziom na nowo i nauczyć się prosić o pomoc. Zgłosiłam się do poradni psychologicznej na uczelni. Rozmawiałam z doradcą finansowym dla studentów.

Ola była przy mnie cały czas:

— Marta, jesteś silniejsza niż myślisz.

Zaczęłam powoli wracać do siebie. Znalazłam nową pracę w bibliotece uniwersyteckiej — mniej płatną niż kawiarnia, ale spokojniejszą i pewniejszą.

Dziś wiem jedno: już nigdy nie pozwolę sobie wmówić, że jestem sama i muszę wszystko dźwigać bez wsparcia. Przeszłam przez piekło zadłużenia i strachu o przyszłość, ale wyszłam z tego silniejsza.

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym wszystko inaczej? A może właśnie te trudne chwile nauczyły mnie najwięcej o sobie i o tym, komu naprawdę warto ufać? Co wy byście zrobili na moim miejscu?