„Nie wracaj, Marto” – opowieść o zdradzie, rodzinie i sile powrotu
– Marto, nie wracaj. – Głos mamy był cichy, ale stanowczy, jakby próbowała powstrzymać mnie przed skokiem w przepaść. – On nie zasługuje na twoje łzy, córeczko.
Zacisnęłam powieki i oparłam głowę o zimną szybę w kuchni wynajmowanego mieszkania w Edynburgu. Telefon drżał mi w dłoni, a serce waliło jak oszalałe. Po drugiej stronie słyszałam szum telewizora i oddech mamy, która przez te wszystkie lata próbowała mnie chronić przed światem – i przed samą sobą.
– Mamo… on umiera. Lena chce się z nim pożegnać.
W słuchawce zapadła cisza. Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystko i zostać tu, gdzie przez ostatnie trzynaście lat próbowałam zbudować dla siebie i córki nowy świat. Ale przeszłość nie pozwalała o sobie zapomnieć.
Wszystko zaczęło się tak zwyczajnie. Miałam dwadzieścia lat, świeżo po maturze, pełna marzeń o studiach na ASP w Krakowie. Ale życie napisało inny scenariusz. Paweł był moją pierwszą wielką miłością – wysoki, z błyskiem w oku, zawsze z gitarą pod pachą. Poznaliśmy się na festynie w Nowym Sączu. Rodzice byli sceptyczni: „Marto, on nie ma stałej pracy, nie skończył nawet technikum”. Ale ja byłam zakochana bez pamięci.
Pierwsze lata były trudne. Paweł imał się dorywczych robót, a ja pracowałam jako kelnerka w barze mlecznym. Kiedy urodziła się Lena, myślałam, że wszystko się ułoży. Ale Paweł coraz częściej znikał wieczorami – tłumaczył się próbami zespołu albo spotkaniami z kolegami. Z czasem zaczęły pojawiać się plotki – sąsiadka powiedziała mi kiedyś w windzie: „Twój Paweł to chyba lubi tę nową fryzjerkę z osiedla”. Zignorowałam to. Wierzyłam mu ślepo.
Prawda wyszła na jaw dopiero wtedy, gdy znalazłam w jego kurtce liścik: „Dziękuję za wczoraj… Tęsknię już”. Czytałam to z niedowierzaniem, a serce waliło mi jak młotem. Kiedy skonfrontowałam go z tym wszystkim, wybuchł awanturą.
– Ty zawsze musisz coś wywęszyć! – krzyczał. – Może gdybyś nie była taka spięta i wiecznie zmęczona po pracy…
Wtedy po raz pierwszy poczułam się naprawdę samotna. Miałam dwadzieścia sześć lat, dziecko na rękach i poczucie klęski. Nie miałam dokąd pójść – rodzice byli rozczarowani moimi wyborami, a ja nie chciałam przyznać się do porażki.
To właśnie wtedy matka Pawła podsunęła mi pomysł wyjazdu do Szkocji. „Marto, tu nic cię nie trzyma. Tam zarobisz więcej, może nawet ściągniesz kiedyś Lenę do siebie”.
Wyjechałam. Zostawiłam córkę pod opieką babci i Pawła – miałam wrócić za rok, może dwa. Ale życie napisało inny scenariusz.
W Edynburgu pracowałam jako opiekunka osób starszych. Przez pierwsze miesiące płakałam co noc do poduszki, tęskniąc za Leną i domem. Paweł dzwonił coraz rzadziej. Z czasem dowiedziałam się od mamy, że sprowadził do naszego mieszkania jakąś kobietę.
– Marto, ona nawet gotuje mu obiady! – relacjonowała mama przez telefon z oburzeniem.
Czułam się zdradzona i upokorzona. Ale nie mogłam wrócić – musiałam zarabiać na utrzymanie córki i spłatę kredytu na mieszkanie. Przez lata żyłam jak w zawieszeniu: praca-dom-praca, krótkie rozmowy z Leną przez Skype’a, święta spędzane samotnie przy oknie z widokiem na deszczowe ulice Edynburga.
Lena dorastała bez matki. Kiedy miała jedenaście lat, poprosiła mnie: „Mamo, czy mogę przyjechać do ciebie na wakacje?”. Przyleciała – była już wtedy zamknięta w sobie, nieufna. Z trudem budowałyśmy relację na nowo.
Paweł tymczasem coraz bardziej pogrążał się w swoich problemach. Stracił pracę, zaczął pić. W końcu zadzwonił do mnie po latach ciszy:
– Marto… mam raka. Lekarze mówią, że zostało mi kilka miesięcy.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez chwilę miałam ochotę odłożyć słuchawkę i zapomnieć o wszystkim. Ale potem usłyszałam cichy głos Leny:
– Mamo… on chce się z nami pożegnać.
Wróciłyśmy do Polski zimą. Śnieg skrzypiał pod butami, kiedy szłyśmy przez znajome osiedle bloków z wielkiej płyty. Paweł leżał w łóżku w naszym dawnym mieszkaniu – wychudzony, zgaszony.
– Marto… przepraszam – wyszeptał, kiedy weszłam do pokoju.
Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam na niego długo – tego samego człowieka, który kiedyś był całym moim światem, a potem zamienił moje życie w koszmar.
Lena usiadła przy jego łóżku i chwyciła go za rękę.
– Tato…
Paweł spojrzał na mnie błagalnie:
– Chciałem tylko… żebyście wiedziały, że was kocham.
Łzy popłynęły mi po policzkach. Nie wiedziałam już, czy płaczę ze smutku, czy z ulgi.
Po pogrzebie długo nie mogłam dojść do siebie. Mama przytulała mnie w kuchni:
– Marto… życie to nie bajka. Ale jesteś silniejsza niż myślisz.
Dziś siedzę przy oknie w naszym starym mieszkaniu i patrzę na bawiące się dzieci na podwórku. Lena jest już dorosła – studiuje psychologię w Warszawie i mówi mi czasem: „Mamo, dzięki temu wszystkiemu wiem, czego chcę od życia”.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę wybaczyć komuś tak głęboko? Czy przeszłość zawsze będzie ciągnąć się za nami jak cień? Co wy byście zrobili na moim miejscu?