„Nie jestem w stanie poradzić sobie z nadopiekuńczą matką”: Mam 40 lat, ale nadal mieszkam z mamą

– Znowu wychodzisz? – głos mamy przeszył ciszę jak nóż. Stałam już w przedpokoju, z kluczami w dłoni, gotowa do wyjścia.

Zatrzymałam się. Wiem, co będzie dalej. Znam ten ton. To nie jest zwykłe pytanie, to wyrzut, który wbija się pod skórę i zostaje tam na długo.

– Mamo, to tylko kawa z Anią. Obiecałam jej już tydzień temu…

– A kto mi pomoże z zakupami? – jej głos drży lekko, jakby zaraz miała się rozpłakać. – Wiesz, jak ciężko mi samej dźwigać te torby.

Patrzę na nią. Ma 68 lat, ale wygląda młodziej. Zawsze zadbana, włosy upięte w kok, delikatny makijaż. Tylko oczy – w nich od lat czai się smutek i coś jeszcze, czego nie potrafię nazwać. Może żal? Może rozczarowanie mną?

Odkładam klucze. Ania zrozumie. Zawsze rozumie.

Tak wygląda moje życie. Mam czterdzieści lat i nadal mieszkam z mamą. Nie dlatego, że nie stać mnie na własne mieszkanie – pracuję jako księgowa w dużej firmie na Mokotowie, zarabiam nieźle. Ale… nie potrafię jej zostawić. Nie potrafię powiedzieć „nie”.

Ojciec odszedł, gdy miałam siedem lat. Pamiętam tylko jego cień na ścianie i trzask zamykanych drzwi. Od tamtej pory byłyśmy tylko we dwie. Mama poświęciła dla mnie wszystko – tak zawsze powtarzała. Nie wyszła ponownie za mąż, nie miała przyjaciółek, całą energię skupiła na mnie.

– Musisz być silna, Kasiu – mówiła mi wieczorami, gdy tuliła mnie do snu. – Świat jest zły, ludzie są fałszywi. Tylko ja cię nigdy nie skrzywdzę.

Wierzyłam jej. Przez lata byłam jej oczkiem w głowie i jedyną podporą. Ale im byłam starsza, tym bardziej czułam się jak ptak zamknięty w klatce.

W liceum zakochałam się w Tomku z równoległej klasy. Mama dowiedziała się o tym przypadkiem – znalazła liścik w mojej torbie.

– On cię wykorzysta! – krzyczała wtedy, a ja płakałam w swoim pokoju. – Jesteś jeszcze dzieckiem!

Zerwałam z Tomkiem po miesiącu. Potem już nie próbowałam nikogo poznawać.

Na studiach mieszkałam w akademiku tylko przez pierwszy rok. Mama dzwoniła codziennie po kilka razy, przyjeżdżała bez zapowiedzi, przynosiła słoiki i robiła awantury, gdy nie odbierałam telefonu.

– Nie kochasz mnie już? – pytała cicho przez słuchawkę.

Wróciłam do domu po drugim roku studiów. Od tamtej pory nie wyprowadziłam się ani razu.

Czasem próbuję sobie wyobrazić inne życie. Takie, w którym mam własne mieszkanie, męża, dzieci… Przyjaciółki zapraszają mnie na wieczory panieńskie i wspólne wyjazdy do SPA. Ale potem wracam do rzeczywistości – do mieszkania na warszawskim Żoliborzu, gdzie wszystko pachnie jej perfumami i gdzie każda rzecz ma swoje miejsce.

Moja mama nie pracuje od lat – przeszła na wcześniejszą emeryturę po operacji kolana. Całe dnie spędza na gotowaniu i sprzątaniu. Gdy wracam z pracy, czeka na mnie obiad – zawsze dwudaniowy, zawsze ciepły.

– Usiądź, Kasiu, musisz coś zjeść – mówi codziennie.

Czasem mam ochotę krzyczeć: „Nie jestem już dzieckiem!” Ale nie potrafię.

Moje koleżanki mają swoje rodziny, dzieci w podstawówce albo liceum. Spotykamy się rzadko – zawsze muszę tłumaczyć się mamie.

– Po co ci te koleżanki? – pyta z przekąsem. – Przecież masz mnie.

Ostatnio Ania zaprosiła mnie na weekend do Kazimierza Dolnego.

– Kasiu, musisz w końcu odpocząć! – przekonywała przez telefon. – Zobaczysz, będzie super! Pojedziemy rowerami nad Wisłę, zjemy lody…

Chciałam jechać. Naprawdę chciałam.

– Mamo… Ania zaprosiła mnie na weekend…

Mama spojrzała na mnie tak, jakby właśnie usłyszała najgorszą wiadomość w życiu.

– Zostawisz mnie samą? Wiesz przecież, że boję się spać sama w domu…

Znowu zostałam.

Czasem myślę, że jestem tchórzem. Że powinnam postawić granice, powiedzieć „dość”. Ale potem widzę jej łzy i czuję się najgorszym człowiekiem na świecie.

W pracy wszyscy myślą, że jestem singielką z wyboru. Żartują sobie ze mnie przy kawie:

– Kasia, ty to masz dobrze! Nikt ci nie marudzi w domu!

Uśmiecham się wtedy sztucznie i zmieniam temat.

Najgorsze są święta. Wtedy najbardziej czuję swoją samotność. Mama przygotowuje dwanaście potraw, nakrywa stół dla dwóch osób i wzdycha ciężko:

– Gdybyś miała rodzinę…

Czasem odwiedza nas ciocia Basia – młodsza siostra mamy.

– Krysiu, daj Kasi trochę swobody! – mówi stanowczo.

Mama wtedy milknie i patrzy na mnie z wyrzutem:

– Widzisz? Nawet twoja ciotka uważa, że jestem złą matką!

Po takich rozmowach zamykam się w swoim pokoju i płaczę w poduszkę.

Kilka miesięcy temu poznałam Marcina – kolegę z pracy Ani. Zaprosił mnie na randkę do kina.

– Kasiu, jesteś cudowna! – powiedział po filmie. – Chciałbym cię lepiej poznać.

Było cudownie… dopóki nie powiedziałam o tym mamie.

– On chce cię tylko wykorzystać! – powtórzyła swój stary refren.

Zerwałam kontakt z Marcinem po trzech spotkaniach.

Czasem zastanawiam się: czy to jeszcze miłość matki czy już toksyczność? Czy jestem niewdzięczna? Przecież tyle dla mnie zrobiła…

Ostatnio coraz częściej łapię się na tym, że marzę o ucieczce. O tym, żeby spakować walizkę i wyjść bez słowa. Ale potem widzę mamę siedzącą samotnie przy stole i czuję ból w sercu.

Czy jestem egoistką?

Wczoraj wieczorem długo patrzyłam w lustro. Zobaczyłam kobietę zmęczoną życiem, ze smutnymi oczami i przygaszonym uśmiechem.

Dziś rano mama zapytała:

– Kasiu… jesteś szczęśliwa?

Nie odpowiedziałam.

Może kiedyś znajdę w sobie siłę, żeby zawalczyć o siebie? Może jeszcze nie jest za późno?

A Wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy można kochać za bardzo?